Z Jolantą Denesiuk właścicielką Restauracji ,,Fin de Sicle" w Szlichtyngowej, radną Rady Powiatu Wschowskiego rozmawia Rafał Klan.
Wykryto bloker reklam!
Treść artykułu została zablokowana, ponieważ wykryliśmy, że używasz blokera reklam. Aby odblokować treść, proszę wyłączyć bloker reklam na tej stronie.
Rafał Klan: ?
Jolanta Denesiuk: W 1995 roku. Dokładnie 1 września. Dostałam propozycję wydzierżawienia Restauracji Hubertus w Dębowej Łęce. Pamiętam, że myślałam nad tym trzy miesiące, ale ostatecznie zdecydowałam się i dzisiaj mija już 21 lat, jak zajmuje się gastronomią.
Mogę powiedzieć, że gotowałam od urodzenia. Zawsze mnie to interesowało. W 1995 roku miałam już doświadczenie nie tylko z kuchnią polską, ale i europejską. Wiele się nauczyłam na kursach w Niemczech, a dokładnie w restauracji, która specjalizowała się w kuchni francuskiej. Przyjechałam po tych szkoleniach do Polski z wiedzą kulinarną, która tutaj pojawiła się po jakimś czasie. Decyzja wtedy nie była łatwa, ale zdecydowałam się i nie żałuję.
Lubię gotować. Sprawia mi to ogromną przyjemność. Moje życie zawodowe nie od razu z tym wiązałam. Po ukończeniu szkoły pracowałam jako księgowa w Zakładzie Transportu i Maszyn Drogowych. Dzięki temu wiem dzisiaj trochę o drogach i ta wiedza przydaje się w samorządzie powiatowym. Potem miałam przerwę, wychowywałam dzieci. I po macierzyńskim przez pięć lat prowadziłam bufet. W ogóle niemal całe życie spędziłam w gastronomii. Na przykład wszystkie wakacje pracowałam w ,,Syrenie" w Boszkowie. Na obozach wędrownych czas spędzałam w kuchni. Tak więc kuchnia to moje życie, ale też i pasja. Chociaż muszę przyznać, że w młodości myślałam o architekturze wnętrz. To mnie interesowało.
Dużo mnie to nauczyło, więc się opłacało. Chociaż muszę powiedzieć, że gdyby nie to, że wspierał mnie przy tym mój mąż, moje siostry i bracia, to byłoby o wiele trudniej. Prowadząc działalność gospodarczą przez tyle lat z sukcesem człowiek staje się i psychologiem i menadżerem i powinien znać się na wszystkim. Nie wszystko musi robić, ale wszystko musi wiedzieć i umieć w razie czego wykonać każdą czynność od najprostszej do skomplikowanej.
Prowadzenie restauracji to zupełnie inna działalność niż na przykład catering. To pierwsze, tak zwana gastronomia otwarta, to w dużej mierze umiejętność przygotowania dla nieznajomego klienta menu, z którego będzie chciał skorzystać. Żeby skorzystał, potrzebne są umiejętności psychologiczne. Nie wiemy kto do nas przyjdzie. Skąd ani jakie lubi potrawy. To jest dla nas wielka niewiadoma. Tak działa otwarta gastronomia. Nie wystarczy samo menu. Potrzebny jest jeszcze człowiek, który przekona klienta, że warto właśnie tutaj odpocząć, zjeść, wypić kawę lub herbatę. Psychologia jest ważna w tej branży.
Jak wszędzie. Prowadzenie restauracji nauczyło mnie dyscypliny czasu. To ważne. Jeżeli wesele jest w sobotę, to nie mogę tego przesunąć na poniedziałek. Jeżeli chrzciny odbywają się w kościele o 12, a goście w restauracji będą o 13:30, to wszystko musi być gotowe, podane, ciepłe i smaczne. Nie może być tak, że to goście na nas czekają. Przeciwnie, to my czekamy na gości. Stąd stres. Wszystko musi być gotowe na czas. Nie można sobie pozwolić na godzinne spóźnienie. To nie do pomyślenia. W tej branży nie mogę klientowi powiedzieć, że przepraszam, źle się dzisiaj czuję, proszę przyjść jutro. To tak nie działa.
To były trochę inne czasy. Ludzie byli mniej zabiegani. Wydaje mi się też, paradoksalnie zresztą, że wtedy było więcej miejsc pracy na rynku. Dzięki temu większy był ruch. W Dębowej Łęce zbudowałam wigwam. To była tutaj w okolicy nowość. Gościłam tam między innymi Bronisława Geremka i wiele innych znakomitych osobistości. Czuło się, że to miejsce tętni życiem. Chociaż dzisiaj też nie mogę narzekać, ale połowa lat 90-tych różniła się od tego, co mamy dzisiaj. Konkurencja też była mniejsza. No i nie miałam jeszcze zbyt dużego doświadczenia. Tak wyglądały początki. W 2000 roku zdecydowałam się na prowadzenie restauracji w Szlichtyngowej. Dzisiaj działam na terenie Wschowy, Szlichtyngowej, Głogowa, Polkowic.
Mam czasami wrażenie, że prawdziwa gastronomia przestanie istnieć. Powstaną sale bankietowe obsługiwane przez firmy cateringowe, a jednocześnie klient nie będzie miał gdzie zjeść dobrego obiadu. Trochę to wszystko idzie w tym kierunku.
W prowadzeniu gastronomii potrzebni są i kobieta i mężczyzna. Ale moim zdaniem kobiecie jest łatwiej. Jest odważniejsza. Kobiety mają w sobie coś takiego. Szybciej podejmują decyzje. Mówi się tak potocznie, że niby kobieta szybciej zrobi niż pomyśli. Problem w tym, że mężczyźni zbyt długo myślą. Podam panu przykład. W 1980 roku wybrałam się do Wiednia. Miałam przy sobie paszport, bilet z Katowic do stolicy Austrii. Wsiadłam do pociągu i jechałam. Na granicy celnik mnie pyta dokąd jadę, odpowiadam, że do Wiednia. Na co on, że chce zobaczyć wizę. A co to jest wiza? - Pytam. Miałam wtedy 19 lat. I wie pan co? Wpuścili mnie do tego Wiednia. Tak więc granice Europy otworzyłam już w 1980 roku. Jestem odważna i cenię to w sobie.
Miałam propozycję startowania do powiatu w kadencji 2006-2010. Ktoś ze Sławy namawiał mnie, żebym startowała z ich listy. Ale wtedy nie byłam jeszcze gotowa. I wtedy powiedziałam sobie, że jak uznam, że to odpowiedni czas, to spróbuję.
Czas poświęcałam na prowadzenie firmy i rodzinę. Nie było już miejsca na lokalną politykę. Chciałam się do tego przygotować. Poznać problemy powiatu. To wymagało wysiłku. W 2010 byłam gotowa. Wystartowałam i zostałam radną. I muszę powiedzieć, że to ważne dla mnie doświadczenie. Nowe. Lubię pracować z ludźmi i dla ludzi. Samorząd daje taką możliwość. W tej kadencji pracuję w komisji rewizyjnej. Dowiedziałam się, że wiele moich spostrzeżeń i uwag jest trafnych, wartych uwagi. Myślę, że to wynika stąd, że powiat, tak jak firma, to podobna specyfika. Wszędzie działa to samo prawo, które trzeba przestrzegać. Inny jest oczywiście wymiar finansowy. I to też jest ważne. W prywatnym przedsiębiorstwie, żeby wydać pieniądze, trzeba je najpierw zarobić. W samorządach pieniądze się otrzymuje z budżetu państwa. Ale już odpowiedzialność za finanse, szczególnie wobec prawa, jest taka sama.
Nie mam takiego charakteru, żeby kogoś rozliczać. Nie jestem policjantem. Więc też nie widzę siebie w takiej roli. Staram się być obiektywna i zdrowo oceniać to, co się dzieje. Jeżeli trzeba komuś pomóc, to należy tak zrobić. Jeżeli komuś trzeba zwrócić uwagę, to nie należy się przed tym wzbraniać. Czy to jest opozycja, czy koalicja rządząca - nie ma znaczenia. Jeżeli jest mały problem, to nie potrzeba tysiąca doradców do roztrząsania go, należy problem rozwiązać. Wie pan, kiedy wchodzę do restauracji, to mam na wejściu 20 spraw, które muszę rozwiązać. Zanim zdejmę płaszcz rozwiązuje trzy problemy, torebkę zostawiam przy następnym stoliku i rozwiązuję kilka kolejnych problemów, zanim dojdę do biura wszystko jest poukładane. Krok po kroku. Jeden problem po drugim. Tak działam w firmie. I tak też chcę pracować w samorządzie.
Zbliża się 34 rok mojej pracy. Rzeczywiście chciałabym się wyciszyć. Powoli podsumować to, czego do tej pory dokonałam. Co zrobię z restauracją, tego jeszcze nie wiem. Czuję, że zbliża się czas na pewnego rodzaju podsumowanie.
Mam nowe pomysły, ale jakie, tego jeszcze nie zdradzam.
Lubię spontaniczność. Podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Szlichtyngowej zaproponowałam organizatorom występ Maryli Rodowicz. Miała to być niespodzianka i jeden z ważnych punktów finału. Wszystko przygotowałam. Limuzyna, panowie w czarnych garniturach i ciemnych okularach, obstawa i ja przebrana za Marylę Rodowicz. Wiedzieli o tym tylko sami organizatorzy. Przygotowaliśmy kilka piosenek. Świetnie się bawiliśmy. Dostałam kwiaty po koncercie. Tak więc pomysłów mam wiele. Mało tego, życie polega na tym, aby pomysły realizować.
Dziękuję. Mam rodzinę, jestem szczęśliwą babcią, mam wspaniałego wnuka i dwie wspaniałe wnuczki, prowadzę firmę, mam świetną załogę i myślę o samorządzie. Wszystko przede mną.
Komentarze 30