Zauważyłem, że zaczynam komunikować się ze światem za pomocą teatru
Niedziela, 22 listopada 2015 o 10:09, autor: 0
Rafał Klan: Zacznijmy od romantycznej historii. Przyjechał pan ponoć do Wschowy dla kobiety, to prawda?
Z Grzegorzem Dolacińskim, instruktorem teatralnym, reżyserem spektaklu ,,Człowiek (nie) jest taki zły" rozmawia Rafał Klan
Grzegorz Dolaciński (instruktor teatralny, reżyser spektaklu ,,Człowiek (nie) jest taki zły"): Rzeczywiście tak było. Z żoną poznaliśmy się wiele lat temu. W szkole średniej, a dokładnie w technikum weterynaryjnym. Potem żona wyjechała studiować do Poznania, ja również, a stamtąd do Warszawy. Pamiętam, że do stolicy wyjechaliśmy z pustymi kieszeniami. Nikogo tam nie znaliśmy. Żadnej rodziny, ani znajomych. Kończyłem wtedy kulturoznawstwo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, szukałem pracy w Warszawie, żona podjęła studia weterynaryjne. Zawsze byliśmy zdania, że nie chcemy mieszkać w dużym mieście. Że wcześniej czy później wrócimy albo do Żnina, mojego rodzinnego miasteczka, albo do Wschowy. Tak się życie poukładało, że znaleźliśmy się tutaj.
W Warszawie. Pracowałem w Centrum Artystycznym Fabryka Trzciny, jako pracownik techniczny. To zresztą znane miejsce, założone przez Wojtka Trzcińskiego. Centrum mieściło się na starej Pradze. Miałem więc okazję poznać inną Warszawę. Nie tę, którą widzimy codziennie w programach śniadaniowych, ale tę słynną warszawską ,,pragię", jej kulturę i specyfikę. Zawsze mnie to fascynowało. Tutaj teatr Praga wynajmował pomieszczenia. Podglądałem pracę aktorów, próby i dzięki temu, co tam robiłem, miałem wstęp na wszystkie premiery. I od tego zaczęło się moje świadome spotkanie z teatrem.
To nawet nie tak. Pochodzę z małego miasteczka, w rodzinie nie kultywowano sztuki. Wyjazd do teatru zdarzał się od święta. Natomiast tutaj po raz pierwszy z teatrem miałem do czynienia praktycznie codziennie. Dookoła znani aktorzy, pamiętam Tomasza Kota na próbach, ale i wiele innych osób ze świata telewizji i teatru. Teatr mnie powoli wciągał. Minęło trochę czasu, kiedy prowadziłem zajęcia w Domu Pomocy Społecznej jako instruktor do spraw kulturalno-oświatowych. Organizowałem dla podopiecznych różne wydarzenia. I pamiętam, że osoba, która przyglądała się mojej pracy pewnego dnia powiedziała, że powinienem pójść w kierunku teatru.
Zacząłem z tą grupą pracować w obszarze teatru, ale również była w tym terapia, chociaż może to za duże słowo, nasza wspólna praca miała taki charakter uspołeczniający, resocjalizacyjny. To, czego tam doświadczyłem, zapadło mi głęboko w serce. Pracowałem z osobami o różnej przeszłości. Pamiętam mężczyznę, który z nikim nie rozmawiał, zamykał się w pokoju, typ skrajnego samotnika, ale bardzo ciekawego człowieka. Kilka razy namawiałem go do udziału w zajęciach teatralnych. W końcu dał się skusić. I od tego momentu zacząłem w nim obserwować proces powrotu do życia. To był człowiek z trudną przeszłością, w zupełnej rozsypce. Do dzisiaj pamiętam te chwile, a pewnie był to dla niego duży wysiłek, kiedy pod wpływem teatru zaczynał rozmawiać z ludźmi, żartować, a nawet okazywać uczucia. Ta zmiana sprawiła, że zaczynał wierzyć, że może wrócić do życia w społeczeństwie.
Profil Domu Pomocy Społecznej był skierowany do ludzi w starszym wieku. Ale w rzeczywistości znajdowały się tutaj osoby w różnym wieku, które na skutek życiowych wydarzeń, wymagały opieki. Jeżeli dobrze pamiętam, mieszkało tam około 100 osób i każda z nich niosła naprawdę duży kaliber nieszczególnych doświadczeń. Myślę, że nawzajem się uczyliśmy siebie. Dla mnie do dzisiaj, to czego tam doświadczyłem, jest niesamowitym źródłem inspiracji.
Konsekwencją tego wszystkiego o czym powiedziałem wcześniej, była chęć edukacji w tym kierunku. Nie chciałem działać tylko jako pasjonat teatru, ale zależało mi na tym, żeby gruntownie być przygotowanym do prowadzenia zajęć teatralnych. W ten sposób trafiłem na kurs instruktorski, który był organizowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego. To był dwuletni, intensywny kurs, wiele godzin zajęć, prowadzonych przez tak wybitne osoby jak Piotr Cieplak czy Wiesław Rudzki. I muszę to koniecznie podkreślić, że największy wpływ na mnie miał właśnie Wiesław Rudzki, reżyser, aktor i pedagog. Nauczyłem się od niego nie tylko teatru, pracy z aktorem, ale przede wszystkim tego, jak przekazać wiedzę teatralną, którą się posiada. Mam takie poczucie, że wyniosłem z tych zajęć gruntowną naukę. A dzięki Wiesławowi Rudzkiemu byłem pewien tego, co robię i przestałem się wielu rzeczy obawiać.
Wie pan, to były katorżnicze zajęcia. Było nas 14 osób. Więc bardzo kameralne towarzystwo. W związku z tym można było z nas wycisnąć wszystko. Często się zdarzało, że po takich zajęciach dochodziłem do siebie przez kilka dni. Tak to jest, kiedy człowiek nie ma styczności z pracą ze swoim ciałem oraz ciałem drugiego człowieka, to sam proces oswajania się z tym jest bardzo bolesnym doświadczeniem. Nie da się tego zrobić na pół gwizdka. Trzeba się temu poddać, a jeżeli tak, to nie można o tym procesie myśleć racjonalnie. To z kolei powoduje, że trzeba ujawnić się ze wszystkim, co człowieka ogranicza. A to jest już bardzo trudne, tym bardziej, że żyjemy w czasach, gdzie ludzie na ogół są jednak zamknięci. Tak jesteśmy zresztą wychowywani. Okazało się, że miałem w sobie wiele ograniczeń, które dzięki warsztatom udało się pozbyć. Nie wszystkim to się udało, niektórzy z nas opuścili przez to zajęcia. Innymi słowy to był proces wiązany. My otwieraliśmy się przed instruktorami, oni natomiast, a szczególnie Wiesław Rudzki, potrafili wyłuskać potencjał, który w nas tkwił i solidnie nad nim pracować. I to w efekcie pozwoliło mi poczuć się pewnym w obszarze teatru. Taki też był między innymi cel tego kursu.
Naturalną dla mnie kontynuacją tego kursu były studia podyplomowe z wiedzy o teatrze na tym samym uniwersytecie z tą samą kadrą pedagogiczną. A dzięki panu Wiesławowi Rudzkiemu uznałem, że powinienem jeszcze zdobyć wykształcenie pedagogiczne. I tak też się stało.
Przyszedł taki moment, kiedy w jednym czasie brałem udział w warsztatach i prowadziłem zajęcia w Domu Pomocy Społecznej. To było dla mnie ważne, że mogę pracować z ludźmi i coś dla nich robić. To zawsze był dla mnie priorytet. Ale jednocześnie czułem się spełniony i zauważyłem, że zaczynam komunikować się ze światem za pomocą teatru. Czułem, że to jest przestrzeń, gdzie mam odwagę wypowiadać się o sprawach, o których na co dzień rzadko z kimkolwiek rozmawiam. Tutaj mogłem mówić o rzeczach ważnych i czułem się swobodnie i bezpiecznie.
Być może tak jest, jak pan powiedział. I nawet mógłbym się z tym zgodzić. Życie na marginesie w małym miasteczku ze swoją wrażliwością pozwala wbrew pozorom rozwijać się duchowo, ale ma też ten mankament, że można skutecznie tę wrażliwość zdusić i wtedy nic dobrego człowieka nie czeka. Mam takie doświadczenia, kiedy po ukończeniu szkoły średniej wróciłem do Żnina. Człowiek wtedy nie myślał, że potencjał, który być może w nim jest ma szansę się kiedyś rozwinąć. Mało tego, nie wiedział wtedy, że trzeba nad tym pracować. Raczej jak każdy młody człowiek wymagałem, aby wydarzyło się coś wyjątkowego tu i teraz. Nie rozumiałem wtedy tego, że czasami czeka się na coś, co nigdy się nie wydarzy. Ale to nie znaczy, że ten czas oczekiwania był stracony. Dzisiaj to wiem, wtedy tego nie wiedziałem. Zresztą historia się powtórzyła, kiedy przyjechałem z Warszawy do Wschowy. Czułem się pewnie. Myślałem, że za chwilę zdobędę tutaj pracę i będę dalej robił to, co umiem najlepiej i co kocham. Wtedy przyszedł taki moment niezrozumienia. Poczucia bezsensu. Zawiodłem się na ludziach. Finał tego był taki, że byłem bezrobotny przez prawie rok, potem pracowałem w jednym z dyskontów na magazynie i w sklepie. Szybko przypomniałem sobie, że nic nie przychodzi łatwo.
Przygotowując sobie tutaj miejsce we Wschowie prowadziłem rozmowy z ówczesnym dyrektorem Centrum Kultury i Rekreacji, który był bardzo otwarty na współpracę. Zapewniał mnie, że praca dla mnie będzie, mam tylko przyjechać. A kiedy to zrobiłem, to w rozmowie telefonicznej usłyszałem, że pracy nie ma i nie będzie i nie mogę wymagać spełnienia prędzej danego słowa. I muszę przyznać, że mnie to bardzo zabolało. Przez ostatnie pół roku dojeżdżałem do pracy do Puszczykowa. Teraz mam nadzieję, zaczyna się nowy etap w moim życiu. Chcę otworzyć własną działalność, prowadzić warsztaty teatralne. W rozmowie z obecnym dyrektorem CKiR dowiedziałem się, że chce ze mną współpracować. Mam nadzieję, że to się jakoś poukłada.
Tak, pojawiła się po pewnym czasie propozycja, żeby zorganizować 4-dniowe warsztaty teatralne podczas ferii zimowych. Zgodziłem się na to. Schowałem w kieszeń uprzedzenia. I muszę przyznać, że te warsztaty mnie odbudowały. Zobaczyłem, że to, co chciałbym tutaj robić jest słuszne. Że jest odzew ze strony mieszkańców. Że ludzie tego potrzebują. Dużo osób pojawiło się na warsztatach. Podzieliliśmy je na grupę dorosłą i grupę dziecięcą. I kiedy pan dyrektor zobaczył zainteresowanie, to pojawiła się propozycja cyklicznych zajęć. Przystałem na to. I dzięki temu raz w tygodniu zacząłem spotykać się na zajęciach teatralnych. Początkowo osobno z dorosłymi i osobno z dziećmi. Potem pozostała grupa starsza i powoli zaczął się proces formułowania tego, co mamy dzisiaj. I dopiero wtedy zaczęła się praca zespołowa, która pozwala nam stawać się jednym organizmem.
Tego mnie nauczyli Wiesław Rudzki i Piotr Cieplak. Zespół teatralny jest podobny do wyprawy w góry. Nie da się zdobyć szczytu, jeżeli tylko jedna osoba niesie cały bagaż ze wszystkimi niezbędnymi rzeczami. Z jedzeniem, linami, hakami, wszelkim sprzętem zabezpieczającym i każdym innym, który zapewni, że możliwe jest osiągnięcie celu. Nie da się osiągnąć żadnego celu takim sposobem. Jest, owszem, kierownik wyprawy, ale nic nie osiągnie bez reszty grupy. I tego się trzymam. To musi być jeden organizm.
Tutaj z kolei trzymam się zasady głoszonej przez reżysera Zygmunta Hübnera. Reżyser, w moim przypadku instruktor nie może pracować z aktorem, w naszym przypadku aktorami, amatorami, mówiąc im, co dokładnie mają robić. Ponieważ wtedy w pewnym sensie obrażamy człowieka. Dajemy do zrozumienia, że nie traktujemy go jak artysty. To z kolei przynosi taki skutek, że aktor staje się odtwórczy. Staram się tak prowadzić zajęcia, próby przed spektaklem, aby aktor nie zgubił po drodze świadomości, że bierze udział w akcie tworzenia spektaklu. Wtedy mamy twórczą pracę. Jest w ogóle taka szkoła, która mówi, że reżyser powinien wiedzieć co chce osiągnąć, ale nie może tego powiedzieć aktorowi. Nie może wyłożyć przysłowiowej kawy na ławę. To oczywiście jest trudne, ale staram się tego trzymać.
Jestem tego zdania, że każdy człowiek ma jakieś talenty. Nie ma ludzi bez talentów. Czasami zdarza się, że w wyniku splotu różnych okoliczności, wydarzeń życiowych, spotkań z innymi ludźmi, zapominamy o tym. Wpływ na to mają też pewnie czasy w jakich żyjemy. Ale wracając do pana pytania, to chyba największą radością dla mnie jest moment, kiedy obserwuję, jak w naszej grupie przypominamy sobie o własnych talentach. I to jest dla mnie najważniejsze. Jeżeli ten proces będzie trwał, to będzie to dla nas największa wartość. Będziemy mogli wspólnie robić kolejny krok. Podążać w przygodzie z teatrem dalej.
Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego odbioru. Myślę, że udało nam się być lustrem dla publiczności i wywołać jakiegoś rodzaju katharsis, co chyba jest widoczne w tekście pana Marka Jarosza. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się o tym porozmawiać z autorem. Więc mam takie poczucie, że dwa ważne cele teatru udało nam się osiągnąć. Dochodziły do nas głosy poruszenia, wzruszenia, ale również oburzenia. I myślę, że to dobrze. A jakie mamy dalsze plany? Chcemy dalej pracować. Mamy poczucie, że powinniśmy się spotykać częściej. Jestem po rozmowie z panem dyrektorem Piotrem Kokorniakiem. Oceniam ją bardzo dobrze. Jest chęć współpracy i nadzieja, że uda się tę przyszłość poukładać. Spotykamy się, ćwiczymy w każdy czwartek o 18:30. Można przyjść, bo to zajęcia otwarte. Nie trzeba od razu wchodzić na scenę. Dla mnie jednym z elementów edukacji teatralnej jest sytuacja, w której zainteresowane osoby przychodzą na próby i obserwują nas. Wszystkich chętnych zapraszamy. I mam nadzieję, że będziemy się rozwijać.
(rk)