Warto mieć marzenia
Czwartek, 02 sierpnia 2012 o 11:15, autor: admu 2
Adam Muszkieta: Czy pochodzi pan ze Szlichtyngowej?
Z Danielem Miką, Dyrektorem Szkoły Podstawowej im. Jana Pawła II w Szlichtyngowej oraz wiceprzewodniczącym Rady Powiatu Wschowskiego rozmawia Adam Muszkieta
Jestem rodowitym mieszkańcem Szlichtyngowej. Moja mama była nauczycielką i dyrektorem przedszkola, a ojciec też nauczycielem i dyrektorem tutejszej szkoły podstawowej. Ale nic nie wskazywało na to, że i ja zostanę nauczycielem. Skończyłem politechnikę poznańską, choć przy okazji zrobiłem kierunek pedagogiczny. To było jeszcze za czasów komuny, gdzie z pracą był problem. I tak trafiłem do Szkoły Podstawowej w Jędrzychowicach. Można ją nazwać moją pierwszą miłością, dzięki której pozostaję w zawodzie do dziś. Na początku myślałem, że będę nauczycielem dwa albo trzy lata, ale zakochałem się w tym zawodzie – poprzez wspaniałe dzieciaki, fajnych rodziców, panią dyrektor Lucynę Golembkę, która pozwalała mi na działanie poza programem…
Działania wybiegające poza zakres obowiązków nauczyciela. Wykonaliśmy mnóstwo takich drobnych rzeczy potrzebnych w szkole. Na przykład z moją klasą przygotowaliśmy zieloną salę ze starych opon, tor przeszkód, drążki do podciągania. To były wyjątkowe chwile. Później po wykonanych pracach zakopaliśmy słoik z informacją o naszej inicjatywie. Dzieciaki były podekscytowane, że ktoś to kiedyś odkopie. I rzeczywiście tak się stało. A tak poza tym, to działaliśmy w sporcie. Tutaj w Szlichtyngowej co roku organizowane są biegi z okazji Dnia Zwycięstwa i od wielu lat wygrywała tutejsza szkoła, ale przygotowaliśmy się bardzo mocno i wtedy puchar przeszedł w ręce Jędrzychowic. Potem przeniosłem się do Szlichtyngowej, zajmując miejsce w szkole po wspaniałym nauczycielu Stanisławie Iskrzyńskim. I już zostałem.
Spróbowałem w pewnym momencie swoich sił. W zasadzie tak z niedowierzaniem, że może mi się udać, ale… udało się. Pierwsza kadencja dość ciekawa i burzliwa, bo sporo udało się nam zrobić. Dzieci poprawiły swoje wyniki w nauce, nie wspominając o sporcie. Idąc dalej, to takim bardzo ważnym wydarzeniem, również dla mnie, było nadanie imienia naszej szkole. I to nadanie imienia największego Polaka, patrioty, niezapomnianego człowieka – Jana Pawła II. Powiem szczerze, że podchodząc do tematu mieliśmy różne propozycje wielkich sportowców czy innych wybitnych person. W zasadzie nikt nie mówił głośno na temat Jana Pawła II. Nie mam pojęcia, że stanęło na Janie Pawle II, ale bardzo się z tego cieszę. Dzięki naszemu proboszczowi, w tej chwili dziekanowi, Antoniemu Łatce weszliśmy do rodziny szkół Jana Pawła II. Na terenie szkoły mamy posadzone dwa dęby. Jeden posadziliśmy w dniu nadania imienia szkole, drugi przywieźliśmy z Wadowic – są to Lolek i Karol. Nasz przyjaciel z Wilkowa pan Andrzej Zieliński, który jest sponsorem jednego z drzewek, odwiedza szkołę i pomaga w utrzymaniu tychże dębów. I my tak rośniemy, jak te drzewka, pniemy się w górę. Czasem są zwycięstwa, czasem porażki, bo nie ma tak dobrze. W tej chwili jestem po otrzymaniu informacji z OKE z Poznania (dot. wyników klas szóstych – przyp. red.) i jestem zadowolony, ponieważ systematycznie rozwijamy się. Jeśli można ponarzekać, a każdy to lubi, to ja mogę ponarzekać tylko na brak pieniędzy. Ale powołujemy do życia stowarzyszenie rodziców i myślę, że to otworzy nam furtkę do gromadzenia funduszy z zewnątrz.
Mam czworo dzieci, dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. Praktykuję w domu taką zasadę, której wszyscy powinni być wierni i chyba są, że moja inwestycja jest inwestycją w dzieci. Tak anegdotycznie odpowiem, że jak jestem czasem na zebraniu w naszym przedszkolu, rozmawiając z rodzicami, zawsze powtarzam i namawiam, żeby nie być w sferze „reprodukcji” tylko „produkcji” – i wszystko ponad dwa to już jest „produkcja”, czego panu życzę (śmiech). Ale trudno mówić tak o sobie. A powiem jeszcze, że pracuję w zespole placówek edukacyjnych – w szkole podstawowej i przedszkolu. W sumie 43 pracowników. Przedszkole mamy małe, rodzinne. W szkole powstało za to boisko do piłki siatkowej, plażowej, orlik, który jest sukcesem zarówno gminy i naszym, plus jeszcze dodatkowe boisko trawiaste, dzięki dwóm zapaleńcom. Warto wspomnieć o żywopłocie, o miasteczku ruchu drogowego i torze przeszkód, który zrobiliśmy z rodzicami. Każda nasza propozycja jest mile widziana przez dzieciaki.
Myślę, że każdy dyrektor jest pewnego rodzaju indywidualnością. Ale to powinien być ktoś, kto może pociągnąć za sobą nauczycieli, rodziców i dzieci, żeby nie było sytuacji typu - ciągnięcia każdy w swoją stronę. Posiadać musi również własną koncepcję rozwoju i funkcjonowania szkoły. A jeśli mam się odnieść do tych zmian, o których pan wspomniał, to znam panią Danutę Patalas i uważam, że jest dobrym dyrektorem, dobrze mi się z nią współpracuje w ramach powiatu. Trudno mi oceniać decyzję komisji, nie ukrywam jednak, że byłem zdziwiony.
Zbiegło się wtedy to z moimi urodzinami. Miałem 40 lat. Pamiętam, że na to czterdziestolecie „zafundowałem” sobie najmłodszą córkę (śmiech). Decyzja komisji była na kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, także moje pierwsze dni dyrektorowania były koszmarne, mało snu, bo wszystko trzeba było przygotować. O wskazówki poprosiłem mojego ojca, bo wcześniej nie piastowałem takiego stanowiska. Wskoczenie nauczyciela na funkcję dyrektora jest z jednej strony odważne a z drugiej nie zawsze dające sukces. Nie wiem czy mogę oceniać swój dorobek dyrektorski jako pozytywny, ale myślę, że to, że jestem trzecią kadencję jest chyba oceną pozytywną.
Mam zastępcę na pół etatu panią Bronisławę Weleszczuk, sam na pewno nie dałbym rady, jest tyle pracy. A telefon ciągle dzwoni… Mnóstwo spraw załatwiam przez telefon z racji oszczędności czasu, choć czasem trzeba gdzieś pojechać, cos załatwić. A mieć dobrego zastępcę, któremu się ufa bardziej niż sobie, to połowa sukcesu!
Tak, na pewno. Nauka to podstawa, natomiast dyrektor musi być menadżerem, który powinien dbać o to, żeby było coś więcej, jak to co możemy. Nie ukrywam, że zawsze lubiłem robić coś ponad, coś dodatkowego. Choć wiadomo, że nasza gmina jest biedna i nie sposób wyłożyć dłonie i tylko żądać – dajcie. Mamy jednak wielu przyjaciół naszej szkoły, którzy nam pomagają. Należy oddać też rodzicom, że gdyby nie oni, to byśmy mało co mieli.
Posiadam bardzo aktywną kadrę. Każdy stara się coś z siebie dać. Gdyby nie ich zaangażowanie, to ja nie wiem, czy mógłbym sam coś zrobić – myślę, że nie. Bo dyrektor to jest taka osoba, która zbiera więcej krytycznych słów, jak tych pozytywnych. Powiem tak, że cieszę się, że jest mi dane pracować z tymi ludźmi. Mam wielu przyjaciół wśród nich. Aczkolwiek niektórzy mi to wybijają z głowy, mówiąc że jak jest dobrze, to tych przyjaciół się ma, ale jak przychodzi co do czego, to bywa już różnie… Ale wie pan co? Trochę odbiegając od pytania, to myślę że bardzo ważne są marzenia. Np. kto kiedyś by pomyślał o sali gimnastycznej w Szlichtyngowej. Ale jest? Jest. Pana jeszcze na świecie nie było, kiedy pomagaliśmy wraz z kolegami ściągać cegły na budowę tego obiektu i wierzyliśmy, że kiedyś powstanie. Moim marzeniem jest teraz kryta pływalnia, choć wiem, że jest ciężko i mówi się, że nie jest to opłacalne, ale może kiedyś będzie, w co wierzę.
W trakcie poprzedniej kadencji byłem w zarządzie i spotkania zarządu były raz w tygodniu, czasami dwa, co wiązało się już z urwaniem głowy w moim kalendarzu. W tej chwili, jako wiceprzewodniczący, mam nieco więcej czasu na inne czynności. Wspomagam pracę pana przewodniczącego Ryszarda Szumskiego razem z drugim wiceprzewodniczącym, Magdaleną Strzałkowską. Muszę przyznać, że ostatnio szukam sposobu, żeby tylko jakoś zatrzymać czas, by móc może znaleźć go trochę więcej dla siebie i dla rodziny, bo niestety, to wszystko się odbywa kosztem rodziny. Podczas tej trzeciej kadencji, doszedłem do wniosku, że jednak trzeba też pomyśleć o rodzinie. To jest może trochę późno, bo zbiera się później taką zapłatę, że córka powie – tak, tato… czas poświęcasz innym a mi nie. I to jest taka gorzka prawda i bardzo mocna zarazem.
Cieszę się, że znajduję również czas odnośnie mojej miłości, o której pan wspomina. Chodzi o motocykl oczywiście. W wieku 47 lat, 13 grudnia 2007 roku, spełniło się moje marzenie, dlatego mówiłem o tych marzeniach, bo jestem zdania, że nasze marzenia mogą się spełniać. Przez 3 lata wrzucałem pieniądze do puszki, które mogłem wydawać na papierosy i nazbierało mi się na motocykl. Stary, bo stary, ale jedzie do przodu. Ostatnio byłem we Wschowie na poświęceniu z sympatycznymi ludźmi z braci motocyklowej. Ale czy czas znajduję na wszystko? No trudno czasem znaleźć, ale jakoś trzeba. Oprócz tego mam jeszcze rower – bo to jest moja pierwsza miłość (śmiech). 3 czerwca wybieram się z córką do Lginia na I Rajd Rowerowy Rowerlandu. I jeżeli mógłbym dodać życzenia dla wszystkich Dzieciaków - dużo zdrówka i spełnienia marzeń, może nie wszystkich, ale tych najważniejszych!
Aż takim kibicem piłkarskim nie jestem, zawsze interesowałem się strzelectwem i to taki mój konik. Uwielbiałem bardzo strzelać i do dzisiaj strzelam. Ale jeżeli chodzi o piłkę nożną, to lubię ją w takim wydaniu, kiedy grają Polacy. I razem z naszym patronem będę się modlił, żebyśmy wyszli z grupy. Jestem życiowym optymistą i myślę, że wyjdziemy z grupy. Nie ma innego wyjścia.