Pierwsza połowa meczu Polski z Grecją napawała nas wszystkich wielką nadzieją. Widziałem, pewnie jak większość z nas, już naszych reprezentantów w ćwierćfinale, że możemy powalczyć z każdym. Druga połowa zweryfikowała tę bajkę. Wróciły stare grzechy i pytania o pominiętych przez Smudę piłkarzy - Boruca, Żewłakowa i Peszkę
Wykryto bloker reklam!
Treść artykułu została zablokowana, ponieważ wykryliśmy, że używasz blokera reklam. Aby odblokować treść, proszę wyłączyć bloker reklam na tej stronie.
W 17 minucie duet z Dortmundu, czyli Błaszczykowski-Lewandowski dał nam prowadzenie w piękny sposób. To był gol godny pierwszej bramce Mistrzostw Europy. Do tego Piszczek po swojej części boiska robił z Grekami dosłownie co chciał. Każdy zostawiał swoje serce na boisku, nawet ci, którzy w tym sezonie w klubach za wiele nie grali - brak ogrania nadrabiali ambicją. I na 45 minut to starczyło.
Niestety pomimo tego, że na drugą połowę wychodziliśmy z jednym zawodnikiem więcej, to nie potrafiliśmy tego wykorzystać - zabrakło i motywacji i kondycji. Nawet wśród naszych ulubionych piłkarzy z Dortmundu. Może gdyby Perquis podwyższył na 2:0 w 37 minucie, to Grecy by się już nie podnieśli...
Jakby tego było mało okazało się, że w bramce nie mamy piłkarskiego zwierzęcia, autorytarnie dyrygującego obroną, jak Artur Boruc 4 lata wcześniej w Austrii i Szwajcarii. Okazało się, że w bramce mamy nonszalanckiego Szczęsnego, który może i w Arsenalu daje sobie radę, ale w imprezie o takiej randze zawalił na całej linii. Prawda jest taka, że lepszy bramkarz albo rozumie się ze swoimi obrońcami, albo puszcza przysłowiowe szmaty - a co do karnego, to za wcześnie zrobił tzw. Boruca czy pajacyka... A jak widać raczej jest pajacykiem niż Borucem, no i wyszło jak wyszło. Mocne słowa, ale i tak za delikatne. A ci co porównują Szczęsnego do Suareza z afrykańskich mistrzostw i jego celowe zagranie ręką, mają tylko połowiczną rację - bramka nie padła, co nie zmienia faktu, że Szczęsny mógł się zachować lepiej. Zarówno przy pierwszej szmaciarskiej bramce (Wasilewski... - szkoda słów), bo na takim poziomie inaczej tego nazwać nie można, jak i przy sprokurowaniu rzutu karnego.
Na szczęście przed Euro Fabiański doznał kontuzji i po czerwieni dla naszego niedojrzałego ignoranta wszedł Przemek Tytoń. I nie zaszkodził. Przemek URATOWAŁ NAM EURO 2012! Należy to podkreślić, bo nie bramka Lewandowskiego, choć i piękna i ważna, to parada Tytonia była punktem zwrotnym tych mistrzostw dla naszych reprezentantów. Dzięki niemu scenariusz, który odbywa się równo od 10 lat, czyli mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor został przełamany!
W chwili kiedy Tytoń zakładał rękawice, byłem jedynym w towarzystwie, który krzyczał, ale nie ze złości na Szczęsnego - to przyszło później. Krzyczałem do moich współtowarzyszy w bólu, że Przemek pokazał wielokrotnie w PSV, że karne bronić potrafi i że da radę, bo po urazie głowy w tym sezonie wrócił jeszcze mocniejszy. I jaka była nasza szalona radość, kiedy Przemek zrobił to co zrobił. Nieporównywalnie większa niż przy bramce Lewego. Do dziś drapie mnie w gardle, które zdarłem krzycząc tylko dwa słowa pod rząd - Przemek Tytoń! PRZEMEK TYTOŃ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Potem mówiliśmy sobie tak, zwłaszcza po tym jak Grecy strzelili, ale szczęśliwie ze spalonego - panie Hiszpan, kończ pan ten mecz! Bo lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.
Dalej jesteśmy w grze, wszystko jeszcze zależy od nas. Kolejny mecz nasi muszą potraktować priorytetowo, bo Rosja to dobry zespół, który wygrywa wysoko, ale zdarza im się też zlekceważyć rywala... W tym upatruję naszej szansy.
Wojnę polsko-ruską pod sztandarem Euro 2012 czas zacząć. To nie jest zwykły mecz. To nie są zwyczajne mistrzostwa. To więcej niż wydarzenie sportowe. Dlatego powstań Polko i Polaku i krzycz - Polska, biało-czerwoni!
(admu)
Komentarze 33