Podjęte wówczas działania strony niemieckiej doprowadziły jednak do pozostania skrawków tych prowincji, wraz ze Wschową, przy Rzeszy Niemieckiej. Oczywiście Niemcy nie byli usatysfakcjonowani także takim rozwojem sytuacji i uznawali włączenie Poznania i Bydgoszczy do Polski jako akt przemocy przeciw ich krajowi. Zwieńczeniem tego niezadowolenia i jasnym sygnałem dla Polski i reszty świata, było powołanie jednego z najdziwniejszych tworów administracyjnych w historii: Marchii Granicznej Poznańskie - Prusy Zachodnie (Grenzmark Posen-Westpreußen), złożonej z trzech, znacznie rozrzuconych i nie graniczących ze sobą części, uformowanej z pozostałych przy Niemczech fragmentów tych dawnych prowincji. Istotnie nie było jakichkolwiek przesłanek aby ją utworzyć, poza dwoma: propagandową, której celem było przypominanie o odebranych Niemcom ziemiach (nazwa Poznania pojawia się tam nie przez przypadek!) oraz przygotowaniem administracji, która w wypadku sprzyjających okoliczności niejako marszu miała objąć urzędy, po odzyskaniu przez Rzeszę terenów tych prowincji.
W Marchii Granicznej zostały utworzone bardzo korzystne warunki dla rozwoju różnych towarzystw regionalnych, które miały na celu utrwalenie niemczyzny na ówczesnych wschodnich kresach Rzeszy. Utratę na rzecz polski większej części wspomnianych prowincji, upatrywano w niewystarczającym przywiązaniu niemieckich mieszkańców do tych ziem. Aby oszczędzić takiego losu Marchii Granicznej, za niezbędne uważano „zapuszczenie korzeni”, poprzez rozwijanie miłości do małej ojczyzny - Heimatu, pośród wszystkich niemieckich mieszkańców marchii, zwłaszcza zaś pośród młodzieży. Towarzystwa regionalne były ponadto ukierunkowane, aby wzmagać pośród niemieckiej ludności poczucie krzywdy i ducha odwetu względem decyzji traktatu wersalskiego. Jako cel stawiały sobie one wyrobienie pośród niemieckich mieszkańców tych ziem, przeświadczenia historycznego zadania o wielkiej wadze; mieli być oni tymi, którzy mają wznosić alarm o niebezpieczeństwie, jakie miało płynąć ze strony „polskiego imperializmu” i stanowić tamę przeciw zalewowi Słowiańszczyzny. Towarzystwa takie ponadto zobowiązane były organizować regionalne muzea, w których zazwyczaj kładziono szczególny nacisk na kolekcje zabytków archeologicznych- gdyż właśnie w pradziejach upatrywano szczególnego dowodu na odwieczną niemieckość tych ziem, co stanowić miało o konieczności ich powrotu w obręb Rzeszy Niemieckiej.
Jednym z pierwszych powstałych w Marchii Granicznej towarzystw było utworzone w 1921 roku wschowskie Towarzystwo Badań i Pielęgnacji Ziemi Ojczystej. Jego prezesem został wschowski nauczyciel Franz Pfützenreiter, który pełnił równolegle funkcję państwowego kustosza do spraw zabytków archeologicznych, zaś od 1925 także dyrektora regionalnego muzeum. Był on dobrym znawcą problematyki archeologicznej- w 1932 roku uzyskał doktorat na podstawie rozprawy dotyczącej pradziejów powiatu wschowskiego (Kreis Fraustadt) i do końca wojny był jednym z czołowych specjalistów w zakresie kultury „wandalskiej”, dziś zwanej kulturą przeworską.
W okolicach Wschowy Pfützenreiter podjął się licznych prac archeologicznych. Szczególną uwagę przywiązywał on jednak do badań cmentarzysk wspomnianej kultury, którą w okresie międzywojennym niemieccy archeologowie jednoznacznie utożsamiali ze znanym plemieniem doby wielkich wędrówek ludów, łupieżców miasta Rzymu i zdobywców północnej Afryki: wschodniogermańskimi Wandalami. Badania na stanowiskach z tej epoki zostały wówczas przeprowadzone m. in. w okolicach Starego Strącza, Radosławia czy Dębowej Łęki. Bez wątpienia najważniejszymi z nich były podjęte w 1927 roku prace na spektakularnym cmentarzysku ciałopalnym w Olbrachcicach, datowanym obecnie na lata 260- 310 n.e. Możliwe, że już w rok później został postawiony na miejscu tego cmentarzyska upamiętniający je obelisk, ozdobiony wielką runą futharku starszego o *opalan/*opilan, oznaczającą „dziedzictwo”. Na wspomnianym pomniku znajdować się miała także tabliczka. Do miejsca tego, nazywanego przez ówczesnych mieszkańców ziemi wschowskiej Wandalenstein- Kamieniem Wandalów, odbywały się wycieczki szkolne. W roku 1933 roku ten wschowski archeolog podjął pracę na położonym nieopodal Szlichtyngowej „wczesnowandalskim” cmentarzysku ciałopalnym, datowanym obecnie na lata 200- 50 p.n.e. Na dnie jednego z odkrytych wówczas naczyń, znajdował się solarny symbol: lewoskrętna swastyka- dokładnie ten sam motyw został użyty na ustawionym w tym miejscu obelisku. Również tu przymocowana była tabliczka, która nie dotrwała jednak do naszych czasów; jednak szczęśliwie dzięki informacji uzyskanej przez Pana Jerzego Głąba od pewnego bardzo wiekowego mieszkańca Szlichtyngowej, znamy jej treść. Napis na niej miał głosić: „Tutaj żyli, pracowali i umierali braci krwi z plemienia Wandalów”.
Brakuje dokładnych informacji o okolicznościach postawienia tych obelisków. Sądzę, że mogło do ich postawienia dojść w ramach regionalnego konkursu. O takim przebiegu wydarzeń może świadczyć konkurs, jaki miał miejsce w 1932 w północnej części Marchii Granicznej, w Złotowie, adresowany do regionalnych artystów, a dotyczący projektu pomnika, który miał powstać w Śmiardowie Krajeńskim w miejscu, gdzie kilka miesięcy wcześniej dokonano doniosłych badań wykopaliskowych na cmentarzysku z okresu wczesnej epoki brązu. Miał on zostać ukształtowany: „jako miejsce pamięci i spotkań niemieckości, szczególnie młodzieży. Niedaleko pobliskiej granicy {polsko- niemieckiej} ma powstać miejsce przenoszące tradycje tysiącleci w nadchodzące tysiąclecia”, o czym informowała regionalna gazeta (tłumaczenie za A. Kokowski, W. Niemirowski, Na tropie zaginionych odkryć, Lublin 2016). W tym kontekście trzeba przypomnieć, że również granica z Polską przebiegała około jednego kilometra od olbrachcickiego cmentarzyska.
Ernst Petersen, SS-man, jeden z czołowych nazistowskich archeologów, napisał w 1933 w opublikowanej we Wschowie recenzji książki Franza Pfützenreitera, dotyczącej prehistorii powiatu wschowskiego: Tutaj, w naszym regionie mamy przede wszystkim do czynienia z wysoko rozwiniętym ludem Wandalów, którego ślady szczególnie często odkrywamy w powiecie wschowskim (...). Przeto, w tym zażarcie siłującym się pograniczu, w tak okrutnie okaleczonym traktatem wersalskim powiecie wschowskim, powraca wielkie, narodowo-polityczne znaczenie niemieckiej prehistorii, która stanowi naszą silną broń w wojnie z naszymi wschodnimi wrogami, zagrażającymi niemieckiej ziemi narodowej, dzięki której jak na dłoni prehistoria daje nam dowody na to, że całe wschodnie Niemcy, od setek lat były ojczyzną słynnych na całym świecie germańskich ludów! (tłumaczenie własne).
Myślę, że istnienie takich obelisków, upamiętniających pochówki członków starożytnych lokalnych społeczności, miały wielki wymiar propagandowy i świetnie wkomponowywały się w politykę Rzeszy Niemieckiej, nie tylko z czasów władzy Hitlera, ale z całego okresu międzywojennego. Należy pamiętać, że archeologia w całym tym czasie, zwłaszcza zaś podczas istnienia III Rzeszy, należała do tzw. nauk uprzywilejowanych. Podsumowanie istoty prac archeologicznych, popularyzacji i upamiętnianie dawnych społeczeństw (poza oczywiście Słowianami), można scharakteryzować słowami Wilhelma Fricka, ministra spraw wewnętrznym w rządzie Hitlera: „Prahistoria zajmuje w nauczaniu naczelne miejsce, bowiem przesuwa ona początki środkowoeuropejskiej kolebki narodu niemieckiego, jest nauką wybitnie narodową” oraz wrocławskiego posła Reichstagu, Hermanna Schneidera: „Najlepszą ideą dla Niemców jest germanizm, a jego najczystszą formę, znaleźć można, jedynie w czasach wczesnogermańskich” (tłumaczenie za: S. Szczepański, SS-man z łopatą, [w:] Archeologia Żywa 42, 2009).
Więcej informacji, przede wszystkim na temat działalności archeologicznej w okolicach Wschowy dr. Franza Pfützenreitera, wraz z obszerną literaturą podmiotu i przedmiotu, znajdzie się w opracowywanej przez autora szerszej publikacji.
Bartosz Tietz
Muzeum Ziemi Wschowskiej