Samorządowiec z pasją
Środa, 25 grudnia 2013 o 14:00, autor: rk 2
Z Ryszardem Szumskim przewodniczącym Rady Powiatu Wschowskiego rozmawia Rafał klan
Rafał Klan: Wspomniał pan podczas naszej rozmowy w studio Zw.pl o tym, że ma pan dwie pasje - zawodową i samorządową. W jaki sposób zrodziła się samorządowa?
Ryszard Szumski (przewodniczący Rady Powiatu Wschowskiego): Z przypadku, jak to często bywa. Chociaż już w szkole podstawowej miałem takie skłonności, żeby wypowiadać się w czyimś imieniu i muszę przyznać, że cierpiałem z tego powodu. Wychowawczyni nie była szczególnie zadowolona, kiedy zabierałem głos w różnych sprawach. Natomiast później, po latach, a dokładnie w 1990 roku startowałem w wyborach do rady miejskiej Sławy z listy w Ciosańcu. To był czas, kiedy niemal wszyscy czuli, że powinni startować w wyborach. Przyszła odwilż, nowa epoka w historii Polski, postanowiłem spróbować i przegrałem.
Prowadził pan wtedy kampanię wyborczą?
Nie, nie znałem się na tym. Wtedy myślałem, że skoro nazywam się Ryszard Szumski, mieszkam w Ciosańcu to będzie to wystarczająca rekomendacja. Okazało się, że niekoniecznie. Jeżeli dobrze pamiętam 217 osób zagłosowało w Ciosańcu. 100 na mnie, 117 na drugiego kandydata i tak zakończyła się moja kariera w tamtym czasie i na jakiś czas mnie to zniechęciło.
Na długo?
Na osiem lat. Przed wyborami do powiatu nowosolskiego w 1998 roku zachęcono mnie, żebym startował. Od razu powiem, że miałem pełnić rolę kogoś, kto zapełni listę. Tak to czasami bywa. Nie każdy może być radnym. Ale udało się wtedy, zdobyłem 202 głosy, dostałem się do rady i tak zaczęła się moja przygoda z samorządem.
Jak pan wspomina początki?
Cóż, były trudne. Nie bardzo rozumiałem dlaczego 44 radnych, a tyle osób poza mną stanowiła rada powiatu nowosolskiego, kłóci się między o sobą. Z czasem zrozumiałem problem. Polegał on na tym, że aby wprowadzić w czyn swoje pomysły, trzeba mieć większość w radzie i sytuacja ta po prostu rodziła spory.
Był pan wtedy w większości?
Tak, ale to była dość skomplikowana sytuacja, ponieważ większość stanowiła 23 radnych, przeciwko 22 osobom. Więc może pan sobie wyobrazić, że często próbowano przekonać nas, mnie do zmiany decyzji w sprawie poszczególnych uchwał. Uczyłem się, że po pierwsze trzeba dochowywać w lokalnej polityce wierności własnym wartościom, ale także umowie koalicyjnej.
Kiedy pojawia się idea stworzenia powiatu wschowskiego, pan od początku nie angażuje się w ten projekt.
Tak, to była dla mnie wtedy sprawa dość obojętna. O Wschowie zapomniałem na lata. Rzadko tam się pojawiałem, chociaż właśnie tutaj w latach 70-tych zaczynałem pracę technika weterynarii. Ale pod koniec lat 90-tych to nie był ten kierunek. Sprawy załatwiało się w Nowej Soli, z racji wykonywanego zawodu, rzadko jeździło sie do Leszna, bo to było już inne województwo. Tak więc początkowo nie interesowałem się tym projektem.
Co pana przekonało?
Poznałem świętej pamięci Marka Kozaczka, który był erudytą, człowiekiem, który robił wrażenie swoją osobą na wielu ludziach. Potrafił przekonująco mówić, ale potrafił też działać. To był człowiek, któremu można było zaufać. Marek Kozaczek i Zbigniew Semeniuk postanowili wtedy pokazać mi Wschowę. Pamiętam taką przejażdżkę po mieście, w której Zbigniew Semeniuk pokazywał mi Wschowę jakiej nie znałem. Rozmawialiśmy wspólnie między innymi również ze Stefanem Olszewskim i tak powstał klub w radzie powiatu nowosolskiego ,,Porozumienie Samorządowe" ku zdziwieniu wielu radnych i samych miejscowych.
A jak wyglądały w tamtym czasie pana kontakty z wyborcami. Przychodzili do pana, mówili, że coś nie działa, trzeba coś zmienić, za czymś lobbować?
Z racji wykonywanego zawodu w problemach mieszkańców, że tak się wyrażę, tkwiłem po uszy. Wymieniałem poglądy z moimi klientami niemal codziennie. Nie musiałem organizować specjalnych spotkań z wyborcami. Spotykałem się z nimi codziennie i miałem ogląd tego, co stanowi dla nich problem. I w pewien sposób moje akcje wyborcze rosły. Z kadencji na kadencję zdobywałem więcej głosów. Z 202 na 409, to już jest moim zdaniem niezły wynik, ale też pokazuje, że jest zapotrzebowanie na takiego samorządowca jakim jestem.
Traktuje pan rolę samorządowca bardzo serio. Podjął pan również naukę w tym kierunku.
To prawda, minęło już prawie 10 lat od tego czasu. Zrobiłem licencjat z zarządzania w administracji o specjalności samorząd terytorialny i polityka społeczna. Nie musiałem tego robić, bo to nie podnosiło mojego statusu zawodowego, ale chciałem wiedzieć więcej na temat samorządu i dlatego podjąłem taką decyzję. Czułem, kiedy pojawiłem się w radzie powiatu nowosolskiego, że brakuje mi wiedzy, chciałem to zmienić.
W pierwszej kadencji Rady Powiatu Wschowskiego jest pan wiceprzewodniczącym, to wystarczyło, żeby przygotować się do roli przewodniczącego w następnych kadencjach?
Oczywiście był to proces. Przewodniczącym wtedy był Franciszek Opiela, który dobrze wykonywał swoje obowiązki. Miałem więc od kogo się uczyć. Ale też wtedy zrozumiałem, że angażując się w samorząd, chcę się rozwijać. To w tamtym czasie podjąłem naukę i nie ukrywam chciałem zostać przewodniczącym. To nie było tak, że ktoś mi proponował, a ja się przed tym broniłem. Nie, odwrotnie. Praca w samorządzie i zdobywanie nowych umiejętności to był mój cel. Kiedy w kadencji 2006-2010 objąłem rolę przewodniczącego, popełniałem jeszcze wiele błędów. Czym innym jest siedzieć z boku i obserwować jak druga osoba podejmuje decyzje w sytuacjach kryzysowych, czym innym jest samemu temu podołać. Zdarzało się, że zarządzałem przerwy techniczne w trakcie obrad, żeby dowiedzieć się co dalej, jak zareagować.
W obecnej kadencji radni często stawiają zarzut, że komentuje pan ich wypowiedzi. Wiem, że trudno być sędzią w swojej sprawie, ale jak pan to ocenia, zdarza się panu czasami za dużo powiedzieć?
Zdarza się, ale potrafię za to przeprosić. Natomiast trzeba zwrócić uwage na to, że przewodniczący jest również radnym i ma takie same prawa jak pozostali. Kiedyś stosowałem taką zasadę, mówiąc - teraz zabieram głos jako przewodniczący, a teraz jako radny, ale to nie pomaga, ponieważ odbieram zachowanie osób, które narzekają na moje wypowiedzi jako chęć odebrania mi głosu. Pojawiły się takie propozycje w pracach nad statutem, aby ograniczyć rolę przewodniczącego do minimum. Rozumiem z tego, że miałbym jedynie przyjść, otworzyć obrady, przywitać gości i zostawić prowadzenie obrad samej radzie. Na szczęście ustawodawca określił obowiązki przewodniczącego. Ma on pilnować porządku obrad, udzielać głosu radnym i tego pilnuję.
Najtrudniejszy dla pana moment w pracy Rady Powiatu Wschowskiego?
To czas, w którym wygasł mandat świętej pamięci Marka Kozaczka. To zresztą nie był tylko moment, ale bardzo trudne dni i miesiące. Brakowało mi go wtedy, ponieważ mogłem na nim bezgranicznie polegać. Był to człowiek, któremu ufałem i był dla mnie wzorem do naśladowania. Niezwykle kulturalny, znakomicie wykształcony, delikatny, choć czasami obrażany, nie odpowiadał tym samym. Dawał też poczucie bezpieczeństwa, było zawsze wiadomo, że w trudnych sytuacjach będzie wiedział jak postąpić.
A czy pomyślał pan w tym roku, w 2013, że rada może przestać pracować i jej zadania przejmie zarząd komisaryczny?
Nie, nigdy w ten sposób nie myślałem. Przerażał mnie raczej taki sposób myślenia. Sytuację interpretowałem tak jak wiele osób, czyli jeżeli ktoś dobrowolnie rezygnuje z pracy w komisji rewizyjnej, to nie może to wiązać pracy całej rady powiatu. I ostatecznie Sąd przyznał nam rację. Chociaż pamiętam orzeczenie Sądu Administracyjnego w Gorzowie, który interpretował sytuację w radzie na jej niekorzyść, byłem zaskoczony tym werdyktem i mocno poruszony, kiedy wracałem do domu tego dnia. Ale potem trzeba było zebrać siły i nad tym pracować. Skorzystaliśmy z prawa odwołania sie od orzeczenia i ostatecznie przyznano nam rację.
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia i czas spotkań w gronie rodzinnym, często rozmawiacie o sprawach samorządowych, czy jest to czas, kiedy tego rodzaju tematy odstawiacie na bok?
Rozmawiamy, oczywiście, ale to nie jest dominujący temat. Na święta przyjeżdża moja córka z rodziną, syn z rodzina jest na miejscu, podczas spotkań rozmawiamy o wszystkim.
Czyli nie jest tak, że sprawy samorządowe dominują w rozmowach?
Nie, nie. Wszystkie sprawy są ważne, również sprawy wnuków i dzieci. Przed wspomnianymi dwoma pasjami jest moja rodzina, teraz już trzeba wysłuchać tego, co mają do powiedzenia wnuki, bo to czas kształtowania ich postaw na przyszłość.
Rok 2014 to rok wyborczy, to będzie pana zdaniem rzutowało na pracę rady powiatu?
Jeszcze nie tak dawno myślałem, że emocje, jakie się pojawiały podczas sesji będą z roku na rok wygaszać. Okazało się, że nie. To będzie ostatni rok tej kadencji, chciałbym, abyśmy wspólnie, ze wszystkimi radnymi zasiadali do spraw, które można jeszcze zrobić, wykonać. Jesteśmy tam ostatecznie nie dla siebie, ale dla mieszkańców powiatu wschowskiego.