Radość z piłki nożnej
Piątek, 10 lutego 2012 o 09:35, autor: michal 5
Najbardziej pociąga mnie praca z dziećmi i młodzieżą. Od maluchów czerpie radość i energię. W piłce nożnej, jeśli z gry nie ma dużych pieniędzy, ważne jest żeby czerpać z niej radość - wywiad z Markiem Szaferem trenerem i zawodnikiem Dębu Balcerzak i Sp. Sława Przybyszów.
- Tak. Jeszcze na boisku w Przybyszowie. Jako dzieciak dojeżdżałem rowerkiem z Kuźnicy. To jest 10 kilometrów w jedną stronę, przyjeżdżałem więc już dobrze rozgrzany.
- Ja grałem w drużynach młodzieżowych. Seniorzy grali w klasie A. Myślę, że klub z tamtych czasów porównać można do zespołów, które dziś rywalizują w podobnych klasach i nie mają trenerów. Jedyną osobą, która utrzymywała piłkę w gminie Sława był prezes ś.p. Zbyszek Gołębski. Treningi polegały na tym, że zjeżdżali się zawodnicy, dostawali piłkę, „bomba w górę” i grali mecze. Chętnych było dużo. Czasami przyjechałem 10 km na rowerku, a nie było już dla mnie miejsca na boisku. Pokopałem więc piłkę do mniejszej bramki i wracałem do domu.
Dziś w Dębie prowadzimy regularne treningi w kilku rocznikach. Mamy do dyspozycji, boisko, stadion, orlika, a zimą salę.
- Tak, ale moja pierwsza przygoda z Wrozametem szybko się zakończyła. Wyjazdy do Nowej Soli odbiły się na nauce. Wyjeżdżałem tuż po szkole i wracałem późnym wieczorem. Uczyć się już mi się więc nie chciało. Gdy mama zobaczyła oceny, na dalsze treningi w tym zespole już nie pozwoliła. Wróciłem do grania po maturze. Pierwsze kroki skierowałem do Chrobrego Głogów. Tam jednak akurat wszyscy zawodnicy dostali wymówienia z huty. Czasy były takie, ze szukałem gry ale także możliwości zarobku. Po raz drugi trafiłem do Nowej Soli. Spędziłem tu dwa sezony i upomniało się o mnie wojsko. W ramach służby grałem w Chrobrym Głogów.
- Tak i dobrze ten czas wspominam. Choć gdy usłyszałem tą propozycję Wronki kojarzyły mi się tylko z więzieniem. Trafiłem do Amici jako zastępstwo za Piotra Reissa. Na zapleczu ekstraklasy byłem wiodącym zawodnikiem drużyny. W jednej rundzie strzeliłem 8 bramek grając jako boczny pomocnik. W ekstraklasie rozegrałem 10 meczy. Zaliczyłem kilka asyst, gola niestety nie zdobyłem. Najbliżej byłem w pojedynku z Widzewem w Łodzi. Na bramce stał Andrzej Woźniak i było to krótko po pamiętnym meczu reprezentacji z Francją, po którym nasz golkiper został okrzyknięty księciem Paryża. Niestety z 11 metrów trafiłem w słupek.
- Tak. W obydwu miasteczkach panował niepowtarzalny klimat. Całe miasto żyło tym co dzieje się na stadionie. Mam wiele bardzo miłych wspomnień z gry we Wronkach i w Grodzisku Wielkopolskim. Szkoda tylko, że nie udało mi się pograć dłużej w ekstraklasie i strzelić bramki.
- Przez Słubice. Tam powstał pomysł mojego wyjazdu za Odrę. Ściągnął mnie do siebie Janusz Turowski, który był trenerem w Niemczech. Grałem w V lidze. Dostawałem za to dobre pieniądze, moja sytuacja była stabilna. Choć przyznaje, że miałem nadzieje na to, że moja kariera się jeszcze jakoś rozwinie. Na szczęście klub wykupił moją kartę z Wronek i po zakończeniu kontraktu dostałem ją do ręki. Próbowałem szukać sobie zespołu na własną rękę. Grałem w III lidze, później w IV. Szkoda, że nie miałem wtedy menadżera, może moja kariera potoczyła by się inaczej. Spędziłem w Niemczech 7 lat z krótkim epizodem w Chrobrym Głogów.
- Tak. Założyłem rodzinę. Jakiś czas rozwoziłem książki. Później zostałem trenerem w Dębie. Rozpocząłem studia. Jeździłem jeszcze do Niemiec w weekendy, ale z czasem nie dało się tego wszystkiego pogodzić. Więc zrezygnowałem na dobre z gry za Odrą.
- Różnice są duże. Tam więcej trenuje się z piłką. Pamiętam z młodości, że my dużo biegaliśmy. Mieliśmy całe obozy bez piłki. Okazuje się, że można zrobić coś mniejszym nakładem sił i osiągnąć lepsze rezultaty. Wszystkie ćwiczenia wykonywane są też w biegu. Nie ma stania w dwójkach i podawania sobie piłki.
- Tak, ale korzystam także z tego czego uczę się na studiach. Seniorzy pracują po 12 godzin na budowie, a potem przychodzą jeszcze na boisko. Musze się sporo nagimnastykować żeby treningi były ciekawe. Wtedy jest szansa, że wszyscy, mimo zmęczenia - dadzą z siebie wszystko.
- Tak. Nie myślę jednak o prowadzeniu zespołów w wyższych klasach rozgrywkowych. Najbardziej pociąga mnie praca z dziećmi i młodzieżą. Od maluchów czerpie radość i energię. W piłce nożnej, jeśli z gry nie ma dużych pieniędzy, ważne jest żeby czerpać z niej radość.
… to potrzebne są pieniądze. Stanowimy ewenement w IV lidze. Mamy najniższy budżet. Zespoły, które do nas przyjeżdżają, pytają gdzie można dobrze zjeść. My pakujemy się do autobusu, wyciągamy pajdę chleba z plecaka i kiełbasę od Balcerzaka. Chłopacy tak naprawdę dokładają do gry. Ich koledzy pracują w soboty za podwójna stawkę. Oni rezygnują z zarobku i jadą na mecz.
- Tworzymy zgrany kolektyw na boisku, a w szatni panuje świetna atmosfera.
- Jeśli będą mnie tu chcieli, będą fajni chłopacy (i dziewczyny, w najmłodszej grupie prowadzonej przez Marka Szafera jest jedna młoda piłkarka – dop. red.) i fajna zabawa to z całą pewnością tutaj zostanę. Mam też dwóch synów, którzy grają w piłkę i oni inspirują mnie do dalszej pracy.