TworzymyGłos Regionu

reklama

Pojechałem tam, żeby zobaczyć piękną rybę

Poniedziałek, 05 maja 2014 o 14:38, autor: 1
Pojechałem tam, żeby zobaczyć piękną rybę

Jan Drewnik od 30 lat mieszka w Szlichtyngowej. Przyjechał tutaj z miejscowości Góra. Od czasów szkoły podstawowej łowi ryby, od trzech lat znajduje się w kadrze Polski. Ma na swoim koncie osiągnięcia drużynowe w mistrzostwach Europy i Polski. Wie wszystko o rybach. Zaczynał od rzeki Barycz, dzisiaj łowi na Bałtyku.

Rafał Klan: Od kiedy łowi pan ryby? Jan Drewnik: Wędkarstwo zaczęło się w szkole podstawowej. Wtedy, można to tak nazwać, zaczęły się moje pierwsze kontakty z rybą na rzece Barycz, oddalonej 6 km od Góry, miejscowości, w której mieszkałem. W tych czasach była to jedna z najczyściejszych rzek w Polsce. Pamiętam jeden z artykułów w pierwszej przeze mnie kupionej gazecie, poświęconej wędkowaniu, były to ,,Wiadomości wędkarskie". Tam znalazłem artykuł o łowiskach i rybach, jakie można spotkać w poszczególnych akwenach i przy okazji rzeka Barycz została przez autora uznana za jedną z czystszych wód, porównywalną do rzek górskich. Dzisiaj jest pan członkiem kadry narodowej, a więc droga, którą pan przeszedł od amatorskiego wędkowania do zawodowego, miała zapewne charakter wyjątkowy. Pamięta pan, co zdecydowało o tym, że postanowił pan pojechać nad Barycz? Wpływ chyba na to miał starszy ode mnie o sześć lat brat, który do dzisiaj łowi ryby i również znajduje się w kadrze narodowej. Zabierał mnie czasami ze sobą. Ja, jak każdy mały smyk z chęcią się z nim zabierałem nad rzekę i myślę, że ten czas był dla mnie decydujący i zaważył na tym, co robiłem w następnych latach aż do dzisiaj. A rodzice nie mówili wtedy: oj, chłopcy, na co wy tam czas tracicie, za naukę się bierzcie? Nie, nie (śmiech). Łowienie ryb nie przysłaniało nam nauki. Był czas na to i na to, a i rodzice dostrzegali w naszej pasji rodzaj pewnej równowagi. Nie martwili się o nas. To ile czasu w tamtym okresie poświęcał pan na łowienie ryb? Były to raczej wypady niedzielne. W tygodniu takich możliwości nie było za dużo. To były też inne czasy. Syn nie mówił do rodzica: tato, pojedźmy samochodem nad rzekę, ponieważ samochody były rzadkością. Wtedy posiadało się rower, a kiedy się podrosło, kupowało motorower, jeżeli oczywiście stać na to było rodziców, bo czasy jednak były nieporównywalne do obecnej sytuacji. Dzisiaj to właściwie jest luksus. Wtedy trzeba było naprawdę postarać się, żeby coś mieć, napracować się, żeby cokolwiek zdobyć. W szkole średniej kontynuuje pan wędkowanie? To szczególny czas w życiu młodego człowieka (śmiech). Wędkarstwo wtedy odeszło na bok. Człowiek zaczyna dorastać, dojrzewać, wszystkiego próbuje. Do wędkowania wróciłem właściwie po szkole średniej, ale o rybie przez ten czas pamiętałem. To kiedy wraca pan do ryb? Po szkole średniej. To jest moment, kiedy zaczynam wędkowanie w rzekach górskich. Barycz zostaje zanieczyszczona i nie jest już tak czystą wodą. Staję się też niezależny, stać mnie na to, żeby wyjechać dalej i szukać miejsc nieskażonych, gdzie łowienie ryb jest przyjemnością. Trafiam więc na rzeki górskie. I tam najpierw łowię pstrągi. Chociaż na początku jeżdżę nad akweny oddalone od miejsca zamieszkania o 70, 80 kilometrów. Ale potem szukam innych rzek, bo te powoli poznaję, wiem o nich wszystko i szukam dalej.  W międzyczasie dużo czytam o rybach łososiowatych. Marzy mi się troć, a tę rybę można spotkać tylko na rzekach pomorskich. Tutaj, w okolicy,  troć nie dociera? Czasami w okresie tarłowym zdarza się, że się pojawiają w Baryczy lub na Odrze, ale tak naprawdę to są wyjątki. Więc trzeba było szukać ryby na Pomorzu. Nie tylko troć mnie interesowała, ale również łosoś, pstrąg tęczowy zresztą piękna, silna ryba, no a potem zaczyna się fascynacja łowieniem morskim. Jak to się dzieje, że nagle zaczyna pana interesować pstrąg? Bo potrafię sobie wyobrazić, że kogoś kto interesuje się literaturą, nagle porywa dorobek np. austriackiej pisarki Elfride Jelinek. W przypadku ryb pewnie jest podobnie, tzn. wtedy, kiedy człowiek się czymś poważnie pasjonuje i pasja staje się częścią jego życia, to proces poszukiwania pewnie zachodzi w każdej dziedzinie identycznie, różni się tylko szczegółami, wynikającymi z przedmiotu pasji. Zaczęło się od tego, że rzeka Barycz w którymś momencie zaczęła być bardzo często zatruwana przez przemysł. Pamiętam taki przełomowy moment, kiedy z przyjaciółmi z Góry przyjeżdżamy nad rzekę i widzimy śnięte ryby płynące z nurtem. I muszę panu powiedzieć, że to był przerażający widok, który zniechęcił mnie do wędkowania w rzece, którą człowiek powoli zamieniał w ściek. I dlatego szukałem czystej wody. No a ryba, którą pan znajduje w takim czystym akwenie, zaczyna pana interesować przed złowieniem, czy ma pan już o niej wiedzę wcześniej? Najpierw czytam. W jakim środowisku żyje, czym się odżywia,  jakie najlepsze okresy są do wędkowania, kiedy jest okres tarła, kiedy to tarło zachować, dać się rybie wytrzeć, żeby zachować jej gatunek. To wszystko trzeba wiedzieć. Nie każdy to szanuje. Są wędkarze, którzy łamią przepisy. Ja nigdy tego nie robiłem. Zawsze pan przestrzegał zasad? Nie korciło, kiedy złowił pan niewymiarową rybę, żeby ją jednak zabrać ze sobą? Pamiętam kiedyś taką sytuację, kiedy rano wyjeżdżam na ryby, a wtedy już łowię na górskich rzekach, wracam z wędkowania i mój sąsiad, który z kolei jeździł na Odrę, mówi do mnie: wiem, że byłeś na rybach, bo z samego rana słyszałem jak wyjeżdżałeś, no to powiedz jak poszło. Na co ja odpowiadam: Panie Stasiu było super. To ile złowiłeś - pyta. A ja mówię: nic. I to jest super - pyta pan Stasiu. A ja odpowiadam: złowiłem 33 pstrągi, ale wszystkie niewymiarowe, więc dalej pływają w rzece. To po co ty tam jechałeś - znowu mnie pyta. A ja mówię: panie Stasiu, pojechałem tam, żeby zobaczyć tę piękną rybę. A kiedy pan zaczyna łowić morskie ryby? Wszystko zaczęło się od nieplanowanego wyjazdu na zawody okręgu wrocławskiego. I to też tak było, że najpierw brat zaszczepił we mnie wędkarstwo, potem ja pokazałem mu pstrągi i trocie i z kolei on spowodował, że zacząłem interesować się morzem. Zadzwonił do mnie jednego dnia i zaproponował wyjazd nad morze. Ale, że mam chorobę morską, to stanowczo odmówiłem. Ale brat się nie poddaje? Tak. Mówi, że nieoczekiwanie jedna osoba z drużyny nie może jechać na zawody i potrzebują kogoś, kto ją zastąpi. W pewnym sensie postawił mnie pod ścianą. Pojechałem, ale byłem wystraszony. Nie miałem sprzętu morskiego. Brat już wędkował na takich wodach, więc obiecał, że zapewni mi odpowiedni sprzęt i przekonywał, że to jest proste łowienie, mówiąc, że tak jak łowię z łódki sandacze, to podobnie jest na morzu, tylko łódka większa. I to pierwsze doświadczenie pana przekonuje? Dużo miałem wtedy szczęścia. Nie było dużej fali, więc nie czułem się na morzu najgorzej no i jakoś te zawody wytrzymałem. Poza tym zajęliśmy niezłe miejsce. Drugie albo trzecie, nie pamiętam już dokładnie. I muszę przyznać, że ten pierwszy pobyt bardzo dobrze wspominam. Zawody przeżyłem, a łowiliśmy wtedy dorsza. Tym razem dorsz pana zachwycił? Zdecydowanie. Rok później znowu jakieś zawody na morzu. Potem zaczynam jeździć prywatnie. Coraz częściej i tak powoli wciąga mnie wędkowanie na morzu. Ostatnie trzy, cztery lata, to już tylko morze. Zaczynam w zawodach indywidualnych zajmować miejsce w pierwszej trójce. Kiedy pojawiam się na kutrze, to starsi, doświadczeni rybacy mówią: o, Drewnik przyjechał. I to jest miłe. Nie traktowali mnie jak mało doświadczonego młodzika, ale jak kogoś kto dobrze opanował sztukę łowienia ryb nad morzem. I trafia pan w końcu do kadry narodowej. Tak, od trzech lat jestem w niej. Jak to się stało? Najpierw wędkuje się na poziomie okręgu. Klasyfikacja powstaje na bazie dwóch, trzech imprez w skali roku. Jeżeli w cyklu tych imprez zajmuję czołowe miejsca i dodatkowo wygram zawody okręgowe, to mam prawo do udziału w Mistrzostwach Polski. No i trzy lata temu wygrałem zawody okręgowe, które odbywają się na miesiąc przed ogólnopolskimi zawodami. Okręg wystawia drużynę na te zawody i wędkarze walczą w kategorii drużynowej i indywidualnej. I żeby teraz zostać powołanym do kadry, trzeba wziąć udział w czterech Grand Prix Polski, zajmować wysokie miejsca podczas zawodów i łączna klasyfikacja powoduje, że Ogólnopolski Związek powołuje dziesięć osób z najlepszymi wynikami do kadry narodowej. Żeby wygrać zawody na tak wysokich szczeblach trzeba mieć jakąś konkretną strategię na to, aby łowić jak największe ryby? Trudno jednoznacznie powiedzieć. Kiedy łowi się na spławik z robakiem, to nie można przewidzieć czy tego robaka połknie 5-kilogramowy karp czy mała oklejka. Dlatego, tak mówią doświadczeni wędkarze, trzeba czytać wodę. Kiedy jeszcze zajmowałem się łowieniem w rzekach górskich, zanim zarzuciłem wędkę, stawałem na brzegu i obserwowałem jak zachowuje się woda. Na przykład widzę, że prąd pojawia się po drugiej stronie, a to znaczy, że zabiera ze sobą piach i w tym miejscu jest głębiej. A z kolei po mojej stronie jest spokojnie i tutaj jest na pewno płytko. Dlatego wiem, że muszę tak prowadzić przynętę, aby pojawiła się tam, gdzie jest głębiej, wtedy jest szansa na większą rybę. Z kolei na morzu mamy wszyscy jednakowe warunki. Kuter płynie trzy godziny na łowisko i każdy wędkarz wie, że w tym miejscu jest głębokość około 50-60 metrów. Czyli na morzu zwycięstwo zależy od szczęścia? Nie tylko, chociaż tak można by powiedzieć, ale istnieją jeszcze inne warunki, które trzeba brać pod uwagę. Ważne, aby dopasować się do pogody lub pory roku, ale również trzeba zdawać sobie sprawę na przykład z tego, że w danym okresie szprot podchodzi do brzegu na tarło. W tym czasie dorsz, jako drapieżnik również podpływa do brzegu. Taką wiedzę też trzeba posiadać. Poza tym trzeba dopasować przynętę do warunków naturalnych w których przebywa ryba. Bo jeżeli przynęta nie będzie przypominać warunków, w których żyje ryba, to złowienie jej staje się prawie niemożliwe. Ma pan jeszcze jakieś marzenia związane z wędkowaniem? Wydaje mi się, że jestem spełnionym wędkarzem. To co w tej chwili robię jest dla mnie wystarczające. Dwa razy byłem w Norwegii. Tam jest taki plus wędkowania, że łowiąc nie wiesz, co wyciągniesz z wody. Tam jest naprawdę dużo ryb. Miałem tam kontakt z piękną rybą, 20 minut ją holowałem i to był półtorametrowy halibut, niestety pod łódką się wypiął. Kolega mówi do mnie: Janek podnieś jeszcze metr rybę i będzie twoja no i nie udało się, ale bardzo dobrze wspominam wędkowanie tam. Jednak wystarczy mi Bałtyk. Dobrze się tutaj czuję.
REKLAMA
POLECAMY
REKLAMA

Komentarze (1)

avatar

avatar
~Kasia
05.05.2014 22:09

Szacunek dla spełnionego wędkarza!! :) Samych pomyślnych połowów :)

Opisz szczegółowo, co jest niewłaściwe w komentarzu, który chcesz zgłosić do moderacji

Czy wiesz, że blokując reklamy blokujesz rozwój portalu zw.pl? Dzięki reklamom jesteśmy w stanie informować Cię o wszystkim, co dzieje się w naszym regionie. Dlatego prosimy - wyłącz AdBlock na zw.pl