autor: Bartosz Tietz / artykuł:
http://zw.pl/zloto-sie-swieci-nowa-ksiazka-martina-sprungali/
Szanowny Panie Przemysławie, nie podjęcie przez Pana i Autora „Kroniki Wschowy” dyskusji na temat słuszności lub nie uwag Pana Czwojdraka, w mojej ocenie, to przyznanie się do popełnionych błędów.
Warto zwrócić uwagę na to iż zasadniczo spostrzeżenia Recenzenta można podzielić na dwie zasadnicze grupy; pierwsza to kwestia stylu i niejako gustu (czas teraźniejszy, „zadźgać” czy „zabić” itp.), bez większego znaczenia dla nauki; są to raczej kwestie techniczne, ułatwiające lub utrudniające czytanie lektury.
Druga grupa jest dużo poważniejsza, ponieważ dotyczy kwestii faktograficznych. Łatwo można wyobrazić sobie sytuację, przypuśćmy, że jakiś naukowiec badający los niemieckich pomników zbudowanych ku czci poległych żołnierzy, chwyci kiedyś za „Kronikę Wschowy”. Zapewne zwróci uwagę, że interesująca go informacja z lutego 1945: „Jedną z pierwszych decyzji utworzonej polskiej administracji było zarządzenie zburzenia pomnika ku czci poległych na wojnie” jest pozbawiona odpowiedniego aparatu naukowego (przypisu), dzięki któremu można by informację zweryfikować. Kierowany jednak naglącym terminem złożenia pracy do druku oraz autorytetem niemieckiego naukowca- specjalisty dziejów pogranicza śląsko-wielkopolskiego (zresztą sformułowanie „Jedną z pierwszych decyzji” sugeruje, że Autorowi znane są też pozostałe „pierwsze decyzje”, co dodatkowo może umacniać czytelnika w uznaniu poprawności tej informacji); ostatecznie wprowadza ją do publikacji, załączając oczywiście stosowny odnośnik do pracy Sprungali. W praktyce następstwem tego jest, że w literaturze zadamawia się „fakt historiograficzny” jakoby polska administracja w lutym 1945 zarządziła zniszczenie pomnika i tablicy we Wschowie.
Dokładnie tak było z ową datą „1136”, zapewne wprowadzoną przez historyków w czasach PRL, aby dowieść „grodowej”; polskiej i piastowskiej historii miasta (a więc sprzed lokacji na prawie niemieckim około połowy XIII w., przy mniej lub bardziej znacznym udziale ludności niemieckiej) – tak pożądanej w dobie propagandy „Ziem Odzyskanych”. Oczywiście w Bulli nie ma żadnej informacji o Wschowie (co ciekawe nikt nigdy nie podaje brzmienia rzekomo zapisanej (w łacinie) nazwy miasta); ciężko zaś zrozumieć co Martin Sprungala rozumie jako „pośrednią wzmiankę” o Wschowie, która wedle obecnego stanu badań, po prostu jeszcze nie istniała - w każdym razie nie istniała w miejscu, gdzie znajduje się od późnego średniowiecza po dziś dzień. Efekt tego jest taki, że data ta od kilkudziesięciu lat wciąż pojawia się w wielu pracach dotyczących Wschowy. Mam nadzieję jednak, że informacja podana przez dra Sprungalę (dotycząca lutego 1945) wynika z ludzkiego błędu i złego zrozumienia ówczesnej sytuacji przez autora, a nie manipulacji. W każdym razie, tego typu przekaz Autor powinien sprostować, chociażby z szacunku dla ludzi, którzy wydali trochę pieniędzy na zakup „Kroniki Wschowy”.
Proszę pamiętać, że pojęć krytyka i krytykanctwo nie należy mylić - pierwsze pojęcia ma podstawę, drugie jest tylko bezpodstawnym ujadaniem. Krytyka źródeł jest podstawą wszystkich nauk historycznych, bez której nie miały by one racji bytu. Mam nadzieję, że książka Martina Sprungali zaowocuje dyskusją, która być może z czasem będzie bodźcem do napisania, nowoczesnej, możliwie jak najbardziej obiektywnej, monografii Wschowy i ziemi wschowskiej. W końcu historia jest nauką dążącą do prawdy- faktu historycznego, a nie do tworzenie nowych „faktów historiograficznych” nie mających wiele lub nic wspólnego z minioną rzeczywistością.
Tylko dyskusja i wymiana poglądów - podstawowy oręż ludzi kulturalnych - może przynieść intratne korzyści dla ogółu. Jeżeli recenzent używa bardzo ostrych opinii (kłamstwo historyczne), to wydaje się za zasadne, aby Autor i Tłumacz (jeżeli oczywiście się z nią nie zgadzają) przedstawili swoje argumenty, które mogłyby potwierdzić ich zdanie i ukazać błąd recenzenta i tym samym może wręcz wymóc na nim przeprosiny za takie sformułowanie? Jeśli zaś nie posiadają takiego argumentu, to należy w takim wypadku przyznać się oczywiście do błędu. W przeciwnym razie uciekanie od odpowiedzi i deprecjonowanie „wschowskiego środowiska naukowego” nie rozwiązuje sprawy, a wręcz zdaje się wskazywać, że faktycznie w publikacji tej nie chodzi o uprawianie nauki - historii lecz o uprawianie polityki historycznej.
Mam nadzieję, że jednak mimo wszystko dojdzie do wymiany poglądów i opinii pomiędzy Panami. Pan i Martin Sprungala należycie, wraz z Dariuszem Czwojdrakiem, do grupy może kilkunastu osób, będących w stanie kompetentnie wypowiadać się na temat dziejów Wschowy. Tylko na drodze merytorycznych wypowiedzi w oparciu o źródła, można dowieść lub obalić wymienione, w ujęciu Recenzenta, mylne lub czasem wręcz zmanipulowane informacje. Szkoda ogromu wykonanej przez Panów pracy, aby świeżo po wydaniu książki, zaraz po pojawieniu się pierwszych opinii i emocji zamykać rozdział „Wschowa”.