Pomimo tego, pytając mieszkańców Wschowy czy słyszeli coś na temat Wschowskiego Budżetu Obywatelskiego, większość spotkanych osób, zupełnie nie kojarzyła tej nazwy. Tłumaczyliśmy więc na czym polega pomysł WBO. Że burmistrz daje 600 tysięcy, że mieszkańcy składają propozycje, jak te pieniądze wykorzystać, a potem przebiega głosowanie na zgłoszone pomysły i na koniec pani burmistrz realizuje te z nich, które zdobyły najwięcej głosów. Kiedy tak wytłumaczyliśmy wszystko od początku do końca, to niektórzy mieszkańcy przyznawali, że coś na ten temat słyszeli, że pomysł jest słuszny, ale nawet, jak słyszeli o takich sprawach, to w zdecydowanej większości nie brali udziału w głosowaniu.
Spośród pytanych trzy osoby wiedziały na czym polega Wschowski Budżet Obywatelski, z czego dwie brały udział w głosowaniu na szkolne projekty, a jedna kojarzyła budżet obywatelski z boiskiem od siatkówki, ale w głosowaniu nie brała udział.
Sondę uliczną na temat WBO przeprowadziliśmy pod koniec września. Ot tak, z ciekawości, sprawdzając jaka jest wiedza wśród mieszkańców na ten temat. Oczywiście tego rodzaju sonda, nie może się równać z sondażami, które prowadzi Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS). A pomimo tego, jestem o tym przekonany, kilka wniosków można wyciągnąć na bazie tego, czego się dowiedzieliśmy z tej sondy.
Nikt z mieszkańców nie ma obowiązku interesować się nie tylko Wschowskim Budżetem Obywatelskim, ale również każdą inną inicjatywą: kulturalną, społeczną, sportową, czy edukacyjną. Mamy prawo nie wiedzieć, nie interesować się, nie brać udziału. A w związku z tym, że mamy takie prawo, to nie można mieć do nikogo żalu, że nie wie o budżecie obywatelskim, a ogólnie, że nie ma pojęcia o tym, co się w mieście dzieje. Że nie uczestniczy w imprezach, koncertach, nie chodzi na mecze Korony, czy WSTK, nie korzysta z konferencji naukowych, spotkań z podróżnikami czy wykładów prowadzonych na Uniwersytecie Trzeciego Wieku itp.
Używając takich zwrotów, jak obywatele biorą sprawy w swoje ręce, obywatele świadomie podejmują decyzje, obywatele sie organizują, zakładają stowarzyszenia, obywatele uczestniczą itp., to w ostatecznym rozrachunku możemy jedynie mówić o 10 procentach mieszkańców gminy. Myślę, że nie więcej i nie mniej. Nie jest to ani powód do smutku, ani do radości. Tak po prostu jest. Pieniądze wydawane na kampanie reklamowe, jakkolwiek one wyglądają na terenie gminy, różnego rodzaju plakaty wywieszane na słupach ogłoszeniowych, broszury, gazety, portale informacyjne nie poszerzają od lat grupy zaangażowanych obywateli. Nic nie wskazuje również na to, żeby ten trend miał się zmienić.
Do tego obrazu trzeba dodać jeszcze opinie, jakie pojawiają się w przestrzeni publicznej na temat frekwencji podczas różnego rodzaju imprez, wyborów samorządowych i lokalnych wydarzeń. Nie dosyć, że zdecydowana mniejszość mieszkańców w ogóle się tym nie interesuje, to organizatorzy często mogą usłyszeć, że frekwencja słaba. Na Kongresie Kobiet mniej osób niż w roku ubiegłym, na spacerze wschowskimi ulicami pojawiło się kilkanaście osób, na filmach organizowanych przez Twórcze Horyzonty - raz lepiej, raz gorzej i tak można wyliczać w nieskończoność.
To jeszcze nie koniec. Ten obraz zarysowany powyżej, posiada jeden mankament. W tak małym środowisku ludzi zaangażowanych i uczestniczących w różnych wydarzeniach, pojawiają się od czasu do czasu zakusy, aby utrudnić życie innym lub jakąś część osób w ogóle z życia publicznego wykluczyć. Ci od Czopka chętnie wykluczyliby tych od Grabki, a ci od Grabki chętnie wykluczyliby tych od Czopka. Ci, którzy nie akceptują takich wydarzeń, jak czarny wtorek chętnie zabroniliby organizowania tego rodzaju spotkań, a osoby, które w tych spotkaniach biorą udział nie ustawiliby ołtarza na drzwiach ratusza. Są zapewne pomniejsze próby wykluczenia. Na przykład ci, którzy czytają ze zrozumieniem, wykluczyliby chętnie tych, którzy tej umiejętności nie posiadają i na odwrót.
Czy z tym wszystkim ma coś wspólnego Wschowski Budżet Obywatelski? Myślę, że tak. Jeżeli nie wypływa z zapotrzebowania wspólnoty, a jest jedynie narzuconym odgórnie przykrym obowiązkiem, nie spełnia swojego zadania. Nie może spełniać tego zadania, skoro z jednej strony większość mieszkańców nie ma o tym pojęcia, a mniejszość jest wewnętrznie rozdarta konfliktami natury politycznej, ideologicznej, czy innymi przesłankami wynikającymi z jakichś ludzkich słabości. Budżet obywatelski mógłby być podsumowaniem działalności osób, które angażują się w sprawy miasta, pewnego rodzaju nagrodą, gdyby tylko ta grupa nie musiała skupiać się na tych wszystkich konfliktach. W takiej sytuacji nie ma miejsca na krok do przodu, na jakąś ideę, która naturalnie wypływałaby z potrzeby mieszkańców. Mógłby temu zaradzić jedynie burmistrz miasta, który potrafiłby wznieść się ponad tę sytuację i postawiłby na to, żeby łączyć, a nie dzielić. Póki co mamy piękną ideę budżetu obywatelskiego i rozdarte konfliktami miasto. O idei mało kto wie, a scalić miasta nikt nie ma ochoty.
Rafał Klan