Ugły – 80 lat po zagładzie
Mój ojciec Jerzy, jego starsze rodzeństwo Cezary i Walentyna oraz ich rodzice, a moi dziadkowie Leokadia i Antoni urodzili się w polskiej wsi Ugły na Wołyniu, w powiecie Kostopol, gminie Stepań i parafii Sarny.
W wydanych w 2012 roku wspomnieniach wschowskich kresowian „To wszystko człowiek widział” ojciec tak mówił o miejscu urodzenia:
„Wioska była ładna, nieduża. Domy stały wzdłuż drogi, jeden przy drugim, porządnie. Mieliśmy, jak wszyscy, drewniany dom, w środku ładnie pomalowany, zadbany, bo ksiądz u nas nocował, jak przyjeżdżał z Sarn. W Sarnach była parafia, jakieś szesnaście kilometrów od wsi, w nas tylko kaplica. Jeśli ksiądz nie dojechał, ludzie sobie majówkę w niej odprawili. W dwóch domach odbywały się lekcje, w specjalnych pomieszczeniach. Po czterech latach nauki odsyłali dzieci do Stepania. U nas – na Ugłach – mieszkali prawie sami Polacy, było też parę niemieckich rodzin, ale gdy Sowieci przyszli, wysiedlili ich. Rozmawialiśmy po polsku, w czasie wojny też, to nie było zabronione. Tata miał gospodarstwo, sześć czy siedem hektarów, i pracował w smolarni, topili tam smołę. Mama była gospodynią. Miałem też starsze rodzeństwo, siostrę Walentynę i brata Cezarego,”
W ten spokojny, sielski krajobraz wdarła się wojna. Najpierw, we wrześniu 1939 r. Wołyń zajęła Armia Czerwona, a potem w czerwcu 1941 r. Niemcy. Dziadek wspominał, że pomimo wojennej zawieruchy w Ugłach dało się żyć. Mała wioska, położona z dala od głównych dróg, otoczona lasami i bagnami wydawała się wyjątkowo odporna na skutki wojennych działań. Ten spokój i względne poczucie bezpieczeństwa zostały zburzone w jedną noc za sprawą ukraińskich nacjonalistów.
12 maja 1943 r. nad ranem sotnia UPA pod dowództwem Nikona Semeniuka „Jaremy” zaatakowała z trzech stron Ugły. W książce „To wszystko człowiek widział” mój ojciec wspomina te tragiczne chwile:
„Banderowcy z trzech stron okrążyli wioskę, ustawili karabiny maszynowe i podpalali domy. Kto uciekł, ten przeżył, chyba że biegł w złym kierunku, na karabiny. A my w tę lukę nieokrążoną, do lasu, w kierunku na Sarny. Błoto, nie błoto, czołgaliśmy się i udało się. W Sarnach na trzy miesiące zatrzymaliśmy się u cioci Róży, siostry mamy. Niedługo po napadzie Niemcy zebrali mężczyzn z Ugieł, co przeżyli i pojechali do wioski. Ojciec był z nimi. Opowiadał, że musieli wykopać duży dół koło spalonej kaplicy i tam grzebać zabitych przez banderowców. Później ojciec jeszcze jeździł na swoje, miał posiane żyto, ziemniaki do kopania, ale tak dłużej nie mogło być, wioska była cała spalona, Niemcy sprzątnęli, co zostało. A potem przyszli do nas, kazali się spakować i w wagonach wywieźli na roboty.”
Dzisiaj wiemy, że w wyniku ataku w Ugłach spłonęło 50 gospodarstw oraz kaplica i zginęło ponad 100 Polaków. Większość ofiar (72 ciała) została pochowana przez ocalałych w zbiorowej mogile na miejscu spalonej kaplicy.
Ojciec przez prawie całe życie nie opowiadał o tamtej tragicznej nocy. Widziałem jednak, że kiedy przy nim ktoś wspomniał o Ukrainie lub Ukraińcach poważniał, milknął, jakby kurczył się w sobie. Kiedy w 2008 roku wschowski Komitet Pamięci Polaków Przybyłych z Kresów Wschodnich na czele z Panią Stanisławą Kołodyńską zorganizował wyjazd na Ukrainę trasą Maniewicze - Parośla – Ugły – Równe – Brody – Podzamcze – Lwów ojciec odmówił wyjazdu. Pojechałem jakby w zastępstwie za niego. Chciałem zobaczyć jak wygląda rodzinne miejsce moich dziadków i ojca, chciałem dotknąć ziemi, po której chodzili, którą uprawiali, która kiedyś była ich domem. W Ugłach szybko nawiązaliśmy kontakt ze starszym mieszkańcem Romanem. Pokazał nam miejsce zbiorowej mogiły pomordowanych Polaków – niewielki pagórek otoczony dębami, zaprowadził do pobliskiego lasu, w którym kiedyś była smolarnia – miejsce pracy mojego dziadka. Wyszukał nawet w trawie starą cegłę, uniósł ją mówiąc: „To polska cegła ze smolarni”. Opowiedział o tym, jak po wojnie powstały nowe domy, ale nie na miejscu polskich Ugieł, ale z boku, jakby obawiano się duchów zamordowanych. Świadomość zbiorowego grobu, w którym leżą Polacy towarzyszyła Ukraińcom, mieszkańcom nowych Ugieł. Roman wspominał jak zatrzymali spychacz, który miał wyrównać pagórek nad mogiłą. Prawie same kobiety stanęły mu na drodze, krzycząc, że tak nie można, że tu leżą pochowani ludzie. Rok po naszym wyjeździe potomkowie Polaków z Ugieł związani ze Stowarzyszeniem Kresowian w Prabutach postawili na miejscu mogiły krzyż. Odprawiona została przez proboszcza z parafii Sarny msza święta w intencji pomordowanych, w której wzięli udział również Ukraińcy z Ugieł. Była to pierwsza polsko – ukraińska modlitwa na tym miejscu kaźni. Potem pojawiła się tablica z nazwiskami zamordowanych.
Po powrocie z Wołynia pokazałem ojcu zdjęcia z Ugieł, opowiedziałem co tam widziałem, co czułem. Coś w moim ojcu się zmieniło, zaczął opowiadać o Ugłach, pojawił się na jego twarzy uśmiech. Jakby wielki ciężar spadł mu z serca. Kiedy pojawiła się propozycja nagrania wspomnień wschowskich kresowian i wydania książki zgodził się na rozmowę z realizatorem tego przedsięwzięcia, historykiem z Krakowa Jakubem Gałęziowskim.
Tata nie doczekał wydania książki, ale odszedł od nas ze spokojem duszy, przezwyciężając traumę i wybaczając oprawcom.
Moja najbliższa rodzina miała szczęście, zdołała uciec z zagłady. W Ugłach zamordowany został jednak stryj mojego dziadka Jan Grabka z żoną Anną i synem Michałem. Wielu kresowian, którzy przybyli do Wschowy po wojnie zmuszeni do rozpoczęcia nowego życia w nowym miejscu przywiozło ze sobą jeszcze bardziej traumatyczne wspomnienia.
Jakub Gałęziowski we wstępnie do książki „To wszystko widział człowiek” napisał o swoich rozmówcach:
„Wszyscy noszą w sobie doświadczenie wojny. Szczególnie jednak odcisnęła ona swoje piętno na tych, którzy przeżyli krwawe wydarzenia na Wołyniu i uszli cało z rąk UPA – ich wspomnienia opowiadają nie tyle o samych wydarzeniach, ile stanowią świadectwo traumy.”
Przechodząc obok Pomnika Kresowian na Zielonym Rynku we Wschowie warto pamiętać, że dziedzictwo kresowe stało się po wojnie częścią wielkiego dziedzictwa Wschowy, a wielu współczesnych wschowian ma swoich przodków w bezimiennych grobach na terenie dzisiejszej Ukrainy.
Niech jednak wciąż w naszych sercach żywe pozostaje motto środowisk kresowych „Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”.
Krzysztof Grabka.