(Artykuł opublikowano 8 listopada 2011 o 11:26)
Z Urszulą Chudak, asystentką posła Józefa Zycha rozmawia Adam Muszkieta
U. Chudak: Myślę, że tak - umiarkowaną zresztą. Radykalne feministki proponują odsunięcie mężczyzn od życia prywatnego, społecznego czy politycznego. Po prostu matriarchat. Ja uważam, że szczególnie w życiu, potrzebna jest równowaga. Umiarkowane feministki natomiast, pragną być traktowane na równi z płcią przeciwną. Walczą o równy status społeczny kobiet i mężczyzn. Chcemy dostawać to, na co zasługujemy. Zaskoczę pewnie Pana mocno, jeżeli przytoczę, co na ten temat mówił Jan Paweł II: "Winny mieć możliwość wykonywania swoich zadań zgodnie z właściwą im naturą, bez dyskryminacji... jak też i dla ich szczególnego wkładu, jaki wraz z mężczyznami wnoszą w dobro społeczne". Ta złota myśl wyjaśnia wszystko, co sądzę o feminizmie.
Adwokatką to może za duże słowo. Powiedziałabym raczej rzeczniczką. Do tego by brać udział w "babskich kongresach", gdzie te sprawy są poruszane, trzeba mieć dwie rzeczy: czas i coś do powiedzenia. Ja mam obydwie. Nie muszę chyba Pana przekonywać, że ja zawsze biorę udział w dyskusji (mikrofonu nigdy mi nie wyłączono). Proszę mnie nie przekonywać, że z tą równością płci nie ma problemu. Podeprę się przykładem. Podczas ostatniego Lubuskiego Kongresu Kobiet, w trakcie panelu o edukacji, spełnione Lubuszanki, opowiadając o swoim życiu, dziękowały swoim partnerom za pomoc w wychowaniu wspólnych dzieci. Szefowa Zielonogórskiego Stowarzyszenia "Baba" nie wytrzymała pytając głośno, jak często faceci za to samo dziękują kobietom? Prawie nigdy.
Tylko częściowo. Odpowiem pytaniem - a o jakiej dziedzinie życia miał się wypowiadać seksuolog? O sporcie? (choć i w seksie sprawność fizyczna nie zaszkodzi). Wracając do pytania o szczęśliwą kobietę. Według mnie szczęście to "pełne zadowolenie z życia". Jeżeli bilans jego jest dodatni - możemy o nim (o szczęściu) mówić, że jest. Jestem ekonomistą z wykształcenia, więc wiem co to bilans. Dla mnie jest to podstawowe kryterium oceny. Reasumując - tak, czuję potrzebę i możliwości działania.
Jednoznacznie - nie wiem. Może zdrowa, ładna, mądra, bogata?... Może ta, której udało się wyrwać męża alkoholika ze szpon nałogu? Czesław Niemen o sukcesie tak pisał: "Sukces - dla wielu ludzi miarą jest fortuna, a dla mnie, dla mnie ponad wszystko, moja miłość, mój sukces to ty"... Jeżeli przy kobiecie jest ktoś, komu może to powiedzieć, to pewnie jest to szczęściara o którą Pan pytał.
...tam Ulkę pośle - to moje hasło z ubiegłorocznych wyborów samorządowych. Widać to nieprawda z tą skutecznością bo się nie udało, nie zostałam radną.
To jest fakt, z którym nikt nie może dyskutować. Liczba kobiet w społeczeństwie to 50%; w polityce tych procentów jest znacznie mniej. Zmarła Izabela Jaruga Nowacka zwykła mawiać, że nie wygra meczu drużyna, której połowa zawodników siedzi na ławce rezerwowych. By wygrać jakiekolwiek wybory, trzeba być na miejscu mandatowym. Najlepiej na pierwszym lub drugi. Być tzw. lokomotywą. Tu mi się przypomina takie zdarzenie. Tamtego roku przed wyborami samorządowymi, miałam wielką przyjemność być wśród 300 pań zaproszonych przez Prezydenta RP. Przemawiały cztery, w tym ja. Pytano nas czy jesteśmy lokomotywami wyborczymi. Odpowiedziałam, że lokomotywa to rodzaj żeński, a tu na górze list same parowozy. Podsumowując dyskusję, prezydent powiedział, że jak na nas patrzy to mu się zdaję, że w niedługim czasie z mężczyzn zostaną same gwizdki. Oby "słowo ciałem się stało". Mam na myśli gwizdki wyborcze.
Bardzo prosto - z czwartego miejsca cudem by było uzyskanie mandatu. Choć oczywiście cuda się zdarzają. Szersza odpowiedź na to pytanie, padła powyżej. Ale za ocenę mojej kampanii bardzo dziękuję.
.
Powiem więcej, nie tylko po pięćdziesiątce (nie mówię o pojemności kieliszka), ale po sześćdziesiątce również. Ja mam 60 +. Sądzę, że teraz mogę realizować swój pomysł na życie. Rodzina mnie nie obarcza, mąż nie absorbuje, zdrowie (póki co) dopisuje. Marnować to wszystko?
Tak. Rodzice przyjechali, jak większość, na ziemie zachodnie zaraz po wojnie. Urodziłam się już w Łysinach. Do dziś jeżdżę tam do kościoła, na grób Rodziców, do rodziny.
Są różnice, są też podobieństwa. U senatora Piotra Kalety uczyłam się jak być asystentką, jak napisać wystąpienie i co gorsza, jak je odczytać, tak by strach nie zeżarł. Pan Marszałek to inny rozdział. To nie praca - to wyzwanie. Na każdym kroku czuję ciężar Jego nazwiska i dokonań. Nie mam już jednak paraliżującej tremy. Nie stanowi dla mnie problemu obiektyw dziennikarskiego aparatu czy wzięcie do ręki mikrofonu. Ale wreszcie to żadne osiągnięcie po czterech latach pracy. Obie funkcje łączy jedno - obaj parlamentarzyści są wymagający.