Historia
„26 kwietnia 1986 roku o godzinie pierwszej minut dwadzieścia trzy pięćdziesiąt osiem sekund seria wybuchów obróciła w ruinę reaktor i czwarty blok energetyczny elektrowni atomowej w położonym niedaleko granicy białoruskiej Czarnobylu. Awaria czarnobylska była najpotężniejszą z katastrof technologicznych XX wieku.”
Zbiór artykułów Czarnobyl, „Encyklopedia Białoruska”, 1996, s. 7
„Zgodnie z tymi danymi 29 kwietnia 1986 roku wysokie tło promieniowania zarejestrowano w Polsce, w Niemczech, Austrii i Rumunii, 30 kwietnia – w Szwajcarii i północnych Włoszech, 1 i 2 maja – we Francji, Belgii, Holandii, Wielkiej Brytanii, pół nocnej Grecji, 3 maja – w Izraelu, Kuwejcie, Turcji… Wyniesione na dużą wysokość substancje gazowe rozprzestrzeniały się globalnie: 2 maja ich obecność odnotowano w Japonii, 4 maja w Chinach, 5 maja w Indiach, 5 i 6 maja – w USA i w Kanadzie.
Wystarczył niecały tydzień, żeby Czarnobyl stał się problemem ogólnoświatowym…”
Zbiór artykułów Skutki awarii czarnobylskiej na Białorusi, Wyższe Międzynarodowe Kolegium Radioekologiczne im. Sacharowa, Mińsk. 1992, s. 82
„Czwarty reaktor, nazwany obiektem „Osłona”, nadal kryje w swoim ołowiano-żelbetowym wnętrzu około 200 ton materiałów radioaktywnych. (…) Nikt nie wie, co się z tym obecnie dzieje. Sarkofag budowano w pośpiechu, jego konstrukcja jest unikatem i z pewnością autorzy projektu, inżynierowie z Petersburga, mogą być z niej dumni. Miała służyć przez trzydzieści lat. (…) Sarkofag to nieboszczyk, który oddycha. Oddycha śmiercią. Jak długo będzie jeszcze mógł służyć? Na to pytanie nikt nie umie odpowiedzieć, do dzisiaj nie sposób dostać się do wielu elementów konstrukcji, żeby zbadać, jak długo jeszcze wytrzymają. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę z tego, że zniszczenie „Osłony” doprowadziłoby do jeszcze straszniejszych skutków niż w roku 1986…”
Tygodnik „Ogoniok”, nr 17, kwiecień 1996
Dzisiaj
W listopadzie 2016 r. betonowy sarkofag zniszczonego reaktora przykryła stalowa Arka, która ma wytrzymać 100 lat.
Od dwóch lat do Czarnobyla może przyjechać każdy kto chce.
Paszport dawaj!
Do Zony można się dostać przez kilkanaście rozsianych wokół strefy punktów kontrolnych KPP. Każdy z wjeżdżających musi być wcześniej zgłoszony ukraińskiej policji. Pierwsze KPP oddalone są o 30 kilometrów od miejsca katastrofy, kolejne 10 kilometrów od reaktora.
Na przejściu Dityatki atmosfera jak na granicy: szlabany, uzbrojeni policjanci, znaki: Zakaz wjazdu, Stop! Uwaga promieniowanie. Co jakiś czas strażnicy pobieżnie kontrolują wjeżdżające do Zony stare ziły z robotnikami. Sennie, zimno, zaczyna się kwiecień. Chociaż przyjechaliśmy pierwsi, policjanci omijają nas szerokim łukiem i wpuszczają innych przed nami. Czekamy. W kolejce chcących wjechać do Zony - Ukraińcy, Azjaci, Niemcy, Szwedzi i Anglicy. Jedni w ochronnych ubraniach, z miernikami promieniowania i maskami przeciwgazowymi, drudzy w adidasach i szpilkach na nogach.
Wreszcie podchodzi do nas młody policjant: „Paszport dawaj!”. Długo porównuje czy nazwisko i zdjęcie w naszym dokumencie zgadza się z jego dokumentem. Na głos recytuje numery każdego z nas, jakby odczarowywał zaklęcie które wpuści nas do zakazanej strefy. Szlaban się unosi. Nikt nie macha na pożegnanie, nie życzy powodzenia, nie uśmiecha się. Wjeżdżamy do miejsca, które chciałoby być zapomniane, ale nigdy nie będzie.
Nie klękaj na ziemi! Nie podnoś niczego! Wyrzuć buty
Pustka. To pierwsze uczucie, które mnie ogarnia. Szeroka droga, znaki ostrzegające przed promieniowaniem i nic więcej. W trzy dni po wybuchu reaktora rozpoczęto ewakuację mieszkańców miasta Prypeć i okolicznych wsi. Potem wjechały buldożery, które wykopały głębokie doły i zepchnęły całe domy głęboko w ziemię. Razem z nimi wszystkie zwierzęta jakie weszły wojsku pod lufę. Zona usiana jest masowymi grobami drewnianych chałup i czworonożnych mieszkańców zagród.
Pozostałe opuszczone wsie zabiera przyroda. Roślinność wdziera się wszystkimi szczelinami, rozsadza mury i dachy od środka. Między drzewami przenika błękit okiennych ram. W oknach doniczki, garnki, słoiki. Wszystko zostawione w pośpiechu, w biegu, z obietnicą powrotu.
Aleja Lenina w Prypeci jest dzisiaj wąska jak wiejska droga. Poorana dziurami i koleinami po ciężkim sprzęcie wykorzystywanym w usuwaniu awarii reaktora. Wjeżdżamy do Miasta Widma. Kolejny punkt kontrolny. Niebieski szlaban, szary kontener ochrony. Wychodzi ospały strażnik i machając niedbale ręką każe nam jechać. Bez oglądania się na nas ucieka w metalowe pudło.
Przewodnik: „Nie klękajcie na ziemi!”, „Nie wolno niczego podnosić i zabierać ze sobą!”. Stoję na głównym placu Prypeci, którego mieszkańcy pracowali dla czarnobylskiej elektrowni. W 1986 roku żyło tam 50 tysięcy ludzi. Wszystkim powiedzieli, że wyjeżdżają na trzy dni. Z domów nie można było zabrać niczego oprócz ciepłych ubrań. Niektórzy trzymali pod pachami radia i koce. Myśleli, że jadą na majówkę. Nigdy już nie wrócili.
Stadion bez widzów, hotele bez gości, szkoła bez dzieci, szpital bez pacjentów. Zamiast ludzi mieszkają zwierzęta. Natura zagarnia łapczywie wszystko wokół. To czego nie ukradli szabrownicy pozostało: meble, fortepiany, gazowe kuchenki, zabawki, buty i ubrania.
Jest coś przerażającego w wymarłym mieście. Mam wrażenie, że z każdego okna opuszczonych bloków, hoteli, sklepów ktoś na mnie patrzy. Wbija w moją świadomość strach i każe zostawić to miejsce. Uciec jak najszybciej. Po co tu przyjechałeś? Miasta nie ma, nas nie ma! Wygnało to coś czego nie widać, nie ma koloru, zapachu, a zabija. Promieniowanie będzie się tam utrzymywać jeszcze przez 200-300 lat.
W Czarnobylu mieszka dziś czasowo i pracuje około 2,5 tysiąca osób, głównie naukowców. W samej Zonie żyją ci, którzy nigdy nie wyjechali, ci którzy wrócili i ci, dla których Strefa stała się nowym domem.
Konrad Antkowiak
Cytowane materiały pochodzą z książki Swietłany Aleksiejewicz „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości”