Zostałem zapytany, dlaczego tylu młodych ludzi protestuje także przeciwko Kościołowi i dlaczego ja, zaangażowany w życie duchowe katolik, idę z nimi ramię w ramię. Zostałem też zapytany, czy nie jest mi ciężko, czy dam radę to udźwignąć, czy nie czuje bólu. Drogi Czytelniku, jest mi cholernie ciężko, a ból czuję ogromny. Chcesz spróbować zrozumieć? Być może w tym tekście znajdziesz odpowiedź.
Kiedy dotarliśmy do Częstochowy czułem radość, nasza pielgrzymka dobiegła końca. Czułem też smutek, to koniec naszej wspaniałej przygody. Kolejny dzień będzie zwyczajny. Nie obudzę się, jak zwykle za późno, nie zjem prędko przygotowanego przez gospodarza śniadania, nie spotkam zaspanych twarzy innych pielgrzymów i nie będę z nimi wędrował śpiewając, że Wojownicy Pana walczą miłością. Nie będzie też długo wyczekiwanego odpoczynku po przejściu wielu kilometrów ani wieczornego apelu, kiedy łączyliśmy się z naszą parafią śpiewając „już dzisiaj zależy od polskiej młodzieży następne tysiąc lat”.
Kiedy krzyczeliśmy „j***ć pis” czułem radość, siłę i potęgę. Wiedziałem, że to nasza rewolucja i pierwszy raz od wielu lat poczułem nadzieję, że możemy zwyciężyć. Czułem ulgę i oczyszczenie, moje prywatne katharsis. Krzycząc „trzeba było nas nie w******ć” myślałem o latach pogardy, o 5 latach plucia nam w twarz, o 5 latach niszczenia demokracji, odbierania wolności, gwałcenia naszych praw, o 5 latach ignorowania, niesłuchania nas, o 5 latach obrzydliwej propagandy. I o 5 latach bezsilności, kiedy patrzyliśmy jak nienawistni, starzy ludzie z Bogiem na ustach depczą nas, a my nic nie mogliśmy zrobić. Myślałem, o tym, że kiedy protestowaliśmy po cichu, kiedy chcieliśmy rozmawiać, kiedy krzyczeliśmy „wysłuchajcie nas” otrzymywaliśmy kolejne poniżenia. Dzisiaj mamy dość. Dzisiaj na ulicach polskich miast jest potęga i siła. Jest wulgarność i jest wściekłość, ale za nią idzie oczyszczenia i młoda, kobieca Solidarność. A kiedy spojrzałem na wrocławski kościół świętego Wojciecha, na klasztor Dominikanów czułem też smutek. I chwilami mimo, że szedłem w tłumie, szedłem sam, jak Cezary Baryka.
Fragment protestu, którego byłem częścią nie krzyczał „j***ć kler”. Cieszyłem się z tego ogromnie, nie musiałem podejmować decyzji. Nienawidzę polskiego kleru, a Kościół to mój dom.
Parafia św. Jadwigi Królowej była dla mnie jak rodzina. Lubię wracać do wspomnień, kiedy na porannej Mszy, przed szkołą, w zakrystii modliłem się do Boga, który rozwesela młodość moją. Byłem kapitanem drużyny, która wygrała piłkarski turniej w Paradyżu, byłem też prezesem ministrantów, byłem ceremoniarzem podczas Tridum, byłem animatorem na pielgrzymce, byłem żołnierzem rzymskim przybijającycm Jezusa do krzyża i byłem też samym Jezusem. Byłem jednostką, której życie nierozerwanie było splecione z istnieniem parafii. Katolicyzm wolny od zagrożeń. Poznawałem kim była Miriam, do czego służy monstrancja, albo kto napisał Pieśni nad Pieśniami, porównując kobiece piersi do bliźniąt gazeli. I częściowo ukształtowany, opuściłem rodzinną parafię, przynajmniej na okres studiów i doktoratu, zawsze jednak wobec kapłanów i współparafian odczuwając ogromną wdzięczność.
We Wrocławiu mieszkałem w kilku różnych miejscach, uczęszczałem do wielu kościołów, by odnaleźć najlepiej mi odpowiadający. Przez pewien czas służyłem nawet w katedrze, wyobrażając sobie wcześniej, że będę uczestniczył w wielu pięknych liturgiach. Trochę się rozczarowałem. Rozczarowałem się też katolicyzmem, a raczej pewną jego odmianą.
We Wschowie, w niewielkiej, drewnianej kaplicy słuchałem o tym, dlaczego od katolika nie należy wymagać tolerancji, która jest zbyt nisko postawioną poprzeczką. Od katolika należy wymagać miłości. Nie tylko wobec przyjaciół. Tolerować wrogów to za mało. Katolik wrogów powinien miłować. Myślałem, że słowa mojego Proboszcza są słowami Kościoła. Jak to często zdarza się młodym ludziom – pomyliłem się.
Podział na katolików i tych złych był w kazaniach niskiej jakości merytorycznej często zarysowany zbyt radykalnie. Narodowe i antyeuropejskie treści poruszane zbyt często. Modlitwy dewotek o naprawę narodu polskiego, których targetem byli „nieprawicowi” Polacy zbyt intensywne. Przedstawianie Boga jako okrutnego sędziego zbyt trudne do zaakceptowania. Była też promocja partyjnych wydarzeń, krytykowanie z ambony papieża Franciszka, czy zbieranie podpisów pod ustawami naruszającymi zasady demokratycznego państwa prawa. Konferencja Episkopatu nie reagowała, więc obserwowałem narodziny polskiego katolicyzmu, który w małej, drewnianej kapliczce był mi całkowicie nieznany.
Oczywiście, wśród polskiego kleru są jednostki potępiające życzenie Papieżowi śmierci, apelujące o miłość i tolerancję, czy nie zgadzające się na rozkwitający nad Wisłą nacjonalizm. Jest ksiądz Boniecki, arcybiskup Polak, ojciec Szustak, wspaniały zakon Dominikanów i wielu niesamowitych lokalnych proboszczów i wikarych. Jest ich jednak zbyt niewielu lub zbyt cicho wypowiadają swoje zdanie. A ja, jako świecki wierny jestem niesłuchany, Kościoła nie interesuje moje zdanie, moja intymność, moja potrzeba reformy. Jako wierny świecki jedyne, co mogę zrobić to uczęszczać tam, gdzie nie będą mnie nazywali faszyzującym lewakiem. Ale nie wszędzie znajdę Dominikanów. Kiedy byłem na Podkarpaciu, nie chcąc mieć grzechu ciężkiego, musiałem słuchać na niedzielnej Eucharystii o zagranicznych mediach, które chcą zniszczyć Polskę, o tym, że sam jestem dla Polski i Kościoła zagrożeniem, a także o tym, że nie jestem „prawdziwym katolikiem”, skoro nie wspieram Radia Maryja.
Polski Kościół jawi mi się jako ladacznica polityczna, która wchodzi w obrzydliwe układy z władzą. Czuję ogromny ból, kiedy pisowska prokuratura nie wszczyna postępowań karnych wobec kleru gwałcącego dzieci, obrzydza mnie postać Dziwisza, który tłumaczy się, że o pedofilii nigdy nie słyszał, że dopiero inicjatywy pozakościelne pomagają ofiarom uzyskać sprawiedliwość. Chcę krzyczeć, kiedy Kościół i rząd cynicznie wykorzystują „wartości chrześcijańskie”, kiedy pod flagami kościelnymi działają przeróżni fundamentaliści, dla których Papież Franciszek to lewak, a przykazanie miłości nic nie znaczy. Cierpię, kiedy wiem jak tragicznie są prowadzone lekcje religii w szkołach, kiedy wiem, że wysocy hierarchowie są oderwani od otaczającej nas rzeczywistości i całkowicie niezdolni do jakiegokolwiek dialogu ze stroną świecką.
Ja nienawidzę tego Kościoła. Ja brzydzę się takim Kościołem. Ja nie mogę udawać, że nie widzę, kiedy mój Kościół nazywa moich przyjaciół ideologią LGBT i odbiera im człowieczeństwo. I rozumiem wszystkich krzyczących „j***ć kler”. Gdybym nie miał szczęścia współtworzyć mojej małej parafii we Wschowie, to co złe w Kościele przykryłoby całkowicie miłość Chrystusa. I rozumiem nienawiść do Kościoła, bo ten Kościół jest czymś obrzydliwym. I, za ojcem Szustakiem, mam nadzieję, że ten wściekły tłum młodych ludzi wypali w Kościele to zło, będzie zapowiedzianym ogniem Chrystusa.
Kiedy Polska płonie, rozpalona w trakcie epidemii przez podłych ludzi, nie mogę stać obojętnie i nie mogę z czystym sercem bronić Kościoła. Kościół, który powtarza, że prawda nas wyzwoli nigdy nie obronił prostych Polaków przed straszną propagandą szczujni zwanej TVPiS. Nie stanął w obronie prawdy, a wręcz zdarzali się duchowni, którzy dziękowali Kurskiemu za realizację „wartości chrześcijańskich”. To przez brak reakcji Kościoła, który ma wśród starszych ludzi autorytet, tak trudno jest dzisiaj żyć w Polsce ludziom o odmiennej tożsamości. To właśnie przez obojętność kościoła, kiedy mówię wyborcy pisu, że Sasin zmarnował 70 milionów na nielegalne wybory, które się nie odbyły i nie poniósł za to żadnej odpowiedzialności, wspomina 8 lat rządów PO. Kiedy mówię o tym, że TK Przyłębskiej nie jest prawdziwym Trybunałem, bo sędziowie zostali powołani niezgodnie z prawem, oraz że działa na telefon Prezesa, słyszę, że sędziowie to komuniści. Kiedy mówię o nielegalnych zakazach, o niszczeniu gospodarki, szkolnictwa wyższego, państwa prawa, znów słyszę o komunistach i ośmiorniczkach. Kiedy udowodnię pisowcowi kłamstwo, odpowie, że jestem zindoktrynowanym lewakiem. I na to kłamstwo pozwolił Kościół zawiązując sojusz z tym obrzydliwym rządem. I dzisiaj Kościół zbiera żniwo. Wśród młodych ludzi ten Kościół jest złem, ten Kościół autorytetu już nigdy nie odzyska. Po zmianie władzy Kościół zostanie wdową. I mam nadzieję, że wtedy stanie się Kościołem ewangelicznym, kościołem Franciszka, a ja powrócę do tego tekstu nie czując się zagubiony, tak jak dzisiaj.
Zagubionych jest bardzo wielu. Widzę pioruny na profilach ludzi, dla których, tak jak dla mnie, Kościół jest ważną częścią życia. Mam przyjaciół, którzy są rozdarci jak nigdy wcześniej. I jestem ja, który nie potrafię stać z boku. Jest mi cholernie ciężko stać się ogniem, który wypali zło w Kościele, to tak jakbym wypalał samego siebie. Jest mi też cieżko, kiedy inni współwyznawcy populistycznie pytają mnie, dlaczego chcę zabijać niewinne dzieci. Kiedy odpowiadam, widzę, że moja odpowiedź ich wcale nie interesuje. Lecz najbardziej cierpię, kiedy Kościół nie chce zrozumieć, przytulić, kiedy Kościół ustami księży żałuje, że nas nie abortowano, kiedy przyjmuje za paradygmat, że jesteśmy źli, opętani, zniszczeni mentalnie przez różne ideologie. I mój paradygmat wartości, wartości zbudowanych na Ewangelii pociąga mnie do dalszych, radykalnych działań, a nauczony posłuszeństwa Kościołowi chciałbym się zatrzymać i zostać jedynie widzem. Kiedy jednak wzywają prawa człowieka, jedyne co mogę zrobić, aby nie musieć zakrywać w domu wszystkich luster, to stanąć ramię w ramię ze wszystkimi, którzy mają dość życia publicznego zatopionego w nienawiści. I doskonale rozumiem, że przyczyną demonstracji, wulgaryzmów, radykalizmu jest pis, ale Kościół tak mocno wrósł w tę partię, że nie można ich oddzielić. I to jest dla mnie osobiście tragedia. Mam jednak nadzieję, że niebawem, kiedy obalimy ten obrzydliwy rząd, wysocy rangą hierarchowie zrozumieją, że bez młodych ludzi nie ma przyszłości, że reformy są niezbędne. Będzie to zapewne powolny proces, ale mam nadzieję, że będę jego częścią. A tymczasem mam Polskę do odzyskania.
Wiem też, jak jesteśmy przedstawiani w TVPiS i chciałbym wyraźnie zaznaczyć, tak informacyjnie, że nie zesłał mnie Szatan, a moim marzeniem nie jest zabijanie nienarodzonych dzieci. Ja po prostu dzisiaj muszę stanąć ramię w ramię z kobietami, kiedy w takim trybie, bez debaty, w trakcie epidemii, nielegalnie narusza się ład, którego po prostu, w takich warunkach, naruszać nie wolno. Wszystkim katolikom, którzy oczekiwaliby rozwinięcia przeze mnie kwestii aborcji, polecam zapoznać się z votum separatum prof. Leona Kieresa, sędziego, którego poglądy są zgodne z nauką Kościoła, a który dla wielu młodych prawników jest prawdziwym autorytetem.*
Ja, w swoim napiętym grafiku, poświęciłem mnóstwo czasu na zbieranie informacji z różnych źródeł, aby przekonać bliskiego mi pisowca do chociaż odrobiny refleksji. Materiały drukowałem, przywoziłem do Wschowy, tłumaczyłem w prosty sposób zawiłe kwestie prawne, byłem zawsze gotowy do rozmowy i głoszenia prawdy. Ja po to się narodziłem i po to przyszedłem na świat. Co usłyszałem w odpowiedzi? Że jestem jednych z nich, z Targowicy.
Ja, wielokrotnie uczestniczyłem w konferencjach naukowych, na których torpedowaliśmy ustawodawcę, omawialiśmy nielegalność działań rządu, pisaliśmy o koniecznych zmianach. Proponowaliśmy postulaty de lege ferenda, aby usprawnić działanie państwa. Czy kiedykolwiek zostałem wysłuchany? Nigdy.
Ja, próbowałem komunikować się z rządem, pisałem petycje, wyrażałem swoją opinię w mediach społecznościowych. Czasami wręcz krzyczałem: wysłuchajcie mnie. Nikt mnie nie wysłuchał.
Ja, protestowałem spokojnie, zapalałem znicze przed sądami, spacerowałem po Wrocławiu z piosenką „Twój ból” w tle. Organizowałem się, dawałem z siebie wszystko, często rezygnowałem z odpoczynku, aby mieć świadomość, że dla demokratycznego państwa prawa zrobiłem wszystko. Napluto mi w twarz.
Dzisiaj, ja mam dość. Ja i setki tysięcy innych, przeważnie młodych, ludzi. I dopiero kiedy mamy dość, kiedy jesteśmy na skraju wyczerpania i bezsilności, jesteśmy silni. Dzisiaj jesteśmy zauważeni. Dopiero ogromna wściekłość przyniosła efekt, dopiero dzisiaj ktoś nas zauważył. Protesty nie zmienią formy, będziemy przez media rządowe atakowani, pojawi się mnóstwo płatnych trolli, które każdy zły incydent będą starały się wyolbrzymiać. Ale tak musi być, bo nasz przeciwnik dysponuje potęgą państwa, w tym propagandą o ogromnych zasięgach.
I kiedy kończę o tym pisać, Jarosław Kaczyński bezceremonialnie nawołuje do wojny domowej. Jednak czas Prezesa już minął. Przyszłość należy do nas. Przyszłość, którą tak jak każde kolejne pokolenie Polaków, musimy sobie wywalczyć.
Norbert Czechowski
*Zdanie odrębne prof. Leona Kieresa: http://monitorkonstytucyjny.eu/archiwa/15749