Żeby na to pytanie odpowiedzieć, muszę najpierw wskazać na pewne praktyki i zachowania, które pojawiły się wraz z nową kadencją samorządu. Były też praktykowane w poprzedniej kadencji i czasami jeszcze w poprzednich.
Charakter i odwaga w czasach dżumy
Mamy taką oto sytuację, że dyrektor Muzeum była atakowana, czasami bezpardonowo przez poprzednią władzę. Robiono to publicznie na sesjach Rady Miejskiej, czy w gazecie pewnego stowarzyszenia. Nikt z dyrektorów w ten sposób nie był traktowany na forum publicznym, jak pani dyrektor Małkus. Nie będę wracał do poprzedniej kadencji, bo mam nadzieję, że to, co miało miejsce przez ostatnie 4 lata już więcej do Wschowy nie wróci. Nie zmienia to jednak faktu, że dla muzeum to nie był łatwy czas. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na pewien szczegół. Pani dyrektor jako jedyna (czasami decydowała się również na to biblioteka) zamieszczała na każdym plakacie, promującym wydarzenia muzealne, logo Zw. Zw nie było pupilkiem poprzedniej władzy i z tego co się orientuję, zamieszczanie loga zw na plakatach promujących wydarzenia było w tamtych czasach aktem odwagi, ale też przyzwoitości. Tak to bym nazwał. I pewnego rodzaju aktem solidarności z nami. Być może czytelnik uzna, że ckliwość mnie ogarnęła i się wzruszyłem z powodu loga zw na plakatach muzeum. Nie. Chodzi mi o pewną cechę, o charakter i odwagę w czasach - że tak się wyrażę - dżumy. Czy to by było logo zw, czy jakiś inny gest wobec innego podmiotu, gest o podobnym znaczeniu, zawsze by to świadczyło o sile charakteru tego, który się na to decyduje. W tych czasach, obdartych ze wszelkich szlachetnych złudzeń, taka postawa rzuca się w oczy. Dlatego chcę powiedzieć, że to doceniam, bo mało kogo było na to stać. A wręcz, powiedziałbym, że prawie nikogo w tym depresyjnym miasteczku.
Zmiana optyki
W tamtym czasie radni opozycji identyfikowali się z działaniami pani dyrektor. Co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. Wydaje mi się, że od tego czasu, pani dyrektor się nie zmieniła, bo nadal walczy o muzeum, głośno o tym mówi i co by nie mówić dla dyrektora muzeum sytuacja budżetowa muzeum również się nie zmieniła. Pani dyrektor więc przyjęła taką samą postawę, ale radni, którzy z taką samą postawą identyfikowali się w poprzedniej kadencji, w tej już trzymają dystans wobec Marty Małkus. Żądania pani dyrektor już nie wywołują aplauzu wśród części radnych, czego dowodem była wtorkowa komisja.
Chaos kompetencyjny
Zanim przejdę do obrad wtorkowej komisji, to jeszcze kilka słów na temat solidarności trzech instytucji kultury. O tę solidarność apelowała radna Katarzyna Owoc-Kochańska. Proponowała, aby najpierw biblioteka, a po jakimś czasie i CKiR złożyły się na brakujące środki dla muzeum. Pomijam już fakt, czy to w ogóle należy do kompetencji radnej i instytucji kultury. Nawet jeżeli instytucje by wyraziły taką wolę to i tak ostateczne słowo należy do burmistrza. Przypomnę, że radni nie mają żadnego wpływu na finanse gminy (pisałem o tym w styczniowym numerze gazety Głos Regionu). Na finanse gminy ma wpływ tylko i wyłącznie burmistrz poza małymi wyjątkami. Radni z przyzwyczajenia mówią o tym, że jak będą pieniądze, to oni te pieniądze przeznaczą na jakiś cel, ale nikt im takich uprawnień nie dał. Mało tego, radni nie mogą też sobie samym dać takich uprawnień. Wnioski komisji, która obradowała we wtorek, o przyznaniu środków na muzeum i bibliotekę są tylko życzeniowymi wnioskami, doradczymi, ale nie mają żadnej mocy sprawczej. Stąd apelowanie o solidarność wydaje się bezcelowa, bo nie niesie ze sobą żadnych realnych rozwiązań.
Apel o solidarność wprowadza też w przestrzeń publiczną chaos kompetencyjny. Bibliotece po takim nie pierwszym zresztą apelu może się wydawać, że ktoś chce tej placówce odebrać środki. Nikt tego nie może zrobić. Rada nie ma takich możliwości, chyba, że taka byłaby wola burmistrza. A z tego co widać, takiej woli nie ma. I dobrze, bo nie po to funkcjonują takie ustawy jak ustawa o samorządzie gminnym i ustawa o finansach publicznych, żeby sprawiać wrażenie, że Rada ma w tej sprawie coś do gadania. Nie ma (z małymi wyjątkami, o czym pisałem w styczniowym numerze gazety Głos Regionu).
Praktyka, która wykracza poza ramy samorządności
Na koniec kilka słów o mobbingu, czyli niesprawiedliwym traktowaniu instytucji kultury we Wschowie.
Drogi czytelniku. Nasza redakcja uczestniczyła w obradach komisji, ale mamy z tych obrad tylko zapis dźwiękowy. Nie mamy obrazu. Dzięki temu możemy dokładnie cytować wypowiedzi wszystkich osób, nie widać natomiast ani emocji, jakie towarzyszyły tej dyskusji, ani nie widać postaw radnych. Jednym słowem nic nie widać. Tylko słychać. Oczywiście wypowiedź pani dyrektor zacytowaliśmy słowo w słowo, pokazując szerszy jej kontekst. Problem w tym, że opinia publiczna, która ma prawo wiedzieć, a nawet widzieć, jak wyglądają obrady komisji radnych, nie ma dzisiaj możliwości pełnego wglądu w tę sytuację.
Dzieje się tak dlatego, że część radnych przyzwyczaiła się, że komisje są tajne, pomimo tego, że są jawne. W żadnym miejscu nie informuje się opinii publicznej o terminach komisji Rady Miejskiej. Sytuacja do tego stopnia jest kuriozalna, że przewodniczący może zwołać komisję, a potem ją odwołać, uznając, że informowani o tym będą tylko członkowie komisji. Zatem każdy inny kto by z jakichś przecieków dowiedział się, że komisja jest planowana, powiedzmy, w środę, a zostałaby w sposób tajny odwołana, to taki ktoś by przyszedł na obrady i dowiedział się, że komisja nie obraduje, bo się przewodniczącemu odwidziało. To jest praktyka, która również wykracza poza ramy samorządności, ale z jakichś powodów jest od lat realizowana (pisałem o tym w lutowym, najnowszym wydaniu gazety Głos Regionu). Bo – powiedzmy sobie szczerze – radni spotykając się we wtorek z dyrektorami instytucji kultury mogą ich mniej lub bardziej bezceremonialnie wypytywać o detale, związane z wydatkami placówek, wymagać od dyrektorów odpowiedzi nawet na najbardziej absurdalne pytania, a jednocześnie utrudniać mieszkańcom udział w komisjach.
Nie oszukujmy się, we wtorek spotkała się z dyrektorami instytucji kultury komisja Rady Miejskiej, której obrady zaprzeczają samorządowej idei jawności. Idei, która nakłada obowiązek informowania opinię publiczną o tym gdzie i o której komisja będzie obradować. W jaki sposób radni, którzy nie dbają o jawność, nie wymagają od siebie jawności, jednocześnie wymagają jej od dyrektorów instytucji kultury? Są równi i równiejsi? To chyba nie jest naczelna zasada samorządu? Czy jest? Bo jak jest, to i zwrot mobbing w znaczeniu, jakiego użyła pani dyrektor jest jak najbardziej na miejscu.
Rafał Klan