TworzymyGłos Regionu

reklama

Ze Wschowy w daleki świat. Od Iraku do Sarajewa (lata 1990 - 1994)

Piątek, 17 lipca 2015 o 09:57, autor: 4
Ze Wschowy w daleki świat. Od Iraku do Sarajewa (lata 1990 - 1994)

Urodził się w 1970 roku we Wschowie. 19 lat później opuścił miasto, wyjeżdżając do Niemiec, stamtąd do Holandii, zatrzymując się na dłużej we Francji, gdzie wstąpił do Legii Cudzoziemskiej. Służył tam 18 lat. Był we wszystkich zapalnych miejscach, które od 1991 roku elektryzowały opinię publiczną. W Iraku, Somalii, byłej Jugosławii, w Kosowie. Otrzymał najwyższe wojskowe odznaczenie z rąk ówczesnego prezydenta Francji Jaquesa Chiraca. Mieszka dzisiaj z rodziną we Francji.

W Lille Alex przebywa tydzień. Stamtąd jedzie na trzytygodniowe testy do Aubagne, gdzie znajduje się główna siedziba Legii Cudzoziemskiej. - Przechodziliśmy tam wszystkie możliwe testy, sprawdzające nasze możliwości fizyczne i psychiczne - opowiada - musieliśmy też opowiedzieć o sobie począwszy od dzieciństwa do dnia wstąpienia do jednostki. O ludziach, którzy nas przesłuchiwali mówiliśmy gestapo. Wchodziło się do pomieszczenia, w którym usłyszałem, że wszystko co do tej pory robiłem, gdzie i jak żyłem, przestaje mieć znaczenie. Zaczynam tutaj nowe życie i tylko to się liczy. Nie wiem na czym to polegało, ale to przesłuchanie miało duże znaczenie dla dalszych losów ochotnika. Gdybym skłamał na temat swojej przeszłości, oni by się o tym dowiedzieli i na tym moja przygoda z Legią mogłaby się skończyć. Alex pozytywnie przechodzi testy i po trzech tygodniach wyjeżdża do miejscowości Castelnaudary, gdzie uczy się języka francuskiego i jest szkolony na żołnierza. Trwało to 4 miesiące. Nie idzie mu nauka języka. Szkolenie jest wyczerpujące tak fizycznie, jak i psychicznie. Ćwiczenia są tak pomyślane, aby najsłabszych wyeliminować. - Każdy z nas otrzymywał opiekuna, Francuza - mówi - miał nas pilnować, nie zgubić i douczać języka. Ale na te dodatkowe lekcje nie miałem już sił. Na szczęście pozytywnie przeszedłem ten 4-miesięczny okres szkoleniowy. Wróciłem do Aubagne. I tam na podstawie wyników zostałem przydzielony do jednostki zgodnie z tym, co wykazało szkolenie. Ci z najlepszymi wynikami mają prawo wybrać w jakiej jednostce chcieliby służyć. Rekruci z najsłabszymi wynikami dostają się do saperów. - Byłem wątłej budowy, wynik miałem chyba najsłabszy, ale pozytywny, wiedziałem, że zostałem przyjęty. I to było dla mnie najważniejsze. Wtedy rajem dla mnie było francuskie obywatelstwo. Wszystko byłem gotowy zaakceptować, byle tylko je zdobyć. Przydzielono mnie do saperów. Nie narzekałem. W jednostce do której został oddelegowany znajdują się osoby różnej narodowości, a jednak nie ma to znaczenia. Narodowości zacierają się, większość chce iść na wojnę. - W saperach wraz ze mną przebywało zdaje się 15 Polaków. Wytyczyłem sobie prostą ścieżkę. Nie chciałem żadnych konfliktów. Inaczej było z moimi rodakami. Skręcali raz w lewo, raz w prawo. Alkohol, papierosy, kobiety i koniecznie chcieli rozmawiać w języku ojczystym. Mówiłem im, że nie palę, nie piję i znam język polski, ale chcę nauczyć się francuskiego. To im się nie podobało. Po 8 miesiącach służby znajomy Francuz ostrzegł mnie, że chcą mi zrobić krzywdę i żebym lepiej w najbliższy weekend przebywał poza jednostką. Tak to wtedy wyglądało. Mówili do mnie w języku polskim, a ja odpowiadałem we francuskim. Chcieli, żebym trzymał się z nimi, ale mnie to nie interesowało. Po jakimś czasie wiedzieli już, że rozmawiam tylko w tym języku. Przez siedemnaście lat służby w Legii Cudzoziemskiej mówiłem tylko w języku francuskim. Ktoś kto przypatrywał mi się z boku nie wiedział czy jestem Polakiem czy Francuzem. Pierwsza misja ma miejsce na przełomie 1990 i 1991 roku. Cała jednostka wyjeżdża do Iraku. Media na świecie donoszą o wojnie w Zatoce Perskiej. - Byłem w jednostce niespełna rok, kiedy dowiedziałem się, że jedziemy do Iraku. Ledwo co zaczynałem rozumieć na czym polega mój fach. Ale rozkaz to rozkaz. Słyszymy, że wyjeżdżamy, to wyjeżdżamy, ale człowiek będąc jeszcze we Francji nie rozumiał, że jedzie na wojnę. Dopiero na miejscu zdawał sobie sprawę, że to nie są żarty i wtedy myślał o tym, żeby przeżyć i wrócić do jednostki cały i zdrowy. W Iraku rozbrajają miny. Przeważnie na zaminowanych plażach. Kilka osób ginie. Alex będzie często powtarzał, że saper ginie najczęściej wtedy, kiedy nie przestrzega zasad. - Najgorsze były alarmy chemiczne. Trzeba było wtedy wszystko pozamykać i przebrać się w odpowiedni uniform, maskę i można tak było czekać na odwołanie alertu 5 minut, dziesięć minut, 2 godziny, pół dnia, cały dzień, całą noc. Wyczekiwanie było najgorsze. To nas chyba wtedy najbardziej wymęczyło. Alex twierdzi, że strach na misjach zawsze towarzyszy legionistom. Bez względu na to czy ktoś jest świetnym żołnierzem, czy żółtodziobem, dobrze wyszkolonym czy słabo. Strach towarzyszy bez przerwy. Nie ma chwili, by opuścił człowieka. W trakcie misji nie ma czasu na to, by pobierać dodatkowe lekcje, jak pozbywać się strachu. Tym się wojsko nie zajmuje. Można nad nim przez chwilę zapanować, ale w trakcie działań zbrojnych strach jest wiernym towarzyszem. - Dopiero kiedy wracaliśmy z misji ten stan połączenia stresu i strachu powoli nas opuszczał - opowiada - dostawało się trzy tygodnie urlopu i trzeba było się zregenerować. Każdy niesie na sobie inny ciężar odpowiedzialności. Dowódca jednostki zabierał na misję stu żołnierzy i miał obowiązek sto osób przywieźć z powrotem. Czasami wracaliśmy bez jednej osoby, czasami dwóch, czasami więcej. Tego się nie da przewidzieć. Jedyne co jest pewne, to strach. Życie w jednostce jest monotonne. Sprzątanie, manewry, musztra. Rutyna kończy się wraz z kolejnym wyjazdem. - Następna misja polegała na wyjeździe do Gujany. To był 1992 rok. Pilnowaliśmy przejścia granicznego na rzece Maroni, która oddzielała Gujanę od Surinamu. Tutaj miał miejsce najczęściej przerzut narkotyków. Nasze zadanie polegało na tym, aby nikt nielegalnie nie przekraczał granicy. 4 miesiące tam spędziliśmy. Znowu powrót do jednostki i okres monotonii. W 1992 roku jednostka saperów Legii Cudzoziemskiej zostaje skierowana do Somalii, a dokładnie do Mogadiszu. Tam gdzie kilka miesięcy później odbyła się słynna bitwa o Mogadisz, udokumentowana w filmie ,,Helikopter w ogniu". To zdarzenie miało miejsce w październiku 1993 roku, a Alex wraz ze swoją jednostką wylatuje z Francji 24 grudnia 1992 roku. Zadanie? Rozbrajać miny na granicach Somalii. - 7 stycznia wjechałem na minę opancerzonym samochodem. Mieliśmy ze sobą Somalijczyków, którzy wiedzieli, które drogi są zaminowane, a które nie. Tego dnia, pamiętam, jechaliśmy całą sekcją, dojechaliśmy do miejsca, gdzie trzeba było wybrać, którą ścieżką dalej. Mieliśmy trzy do wyboru. Nasz przewodnik zapewnił nas, że dwie są zaminowane, o trzeciej nic nie wie. Byłem kierowcą, więc siedziałem w samochodzie. Reszta żołnierzy sprawdziła odcinek i dostaliśmy rozkaz, że możemy jechać. Jechałem piąty w kolumnie. Dojechaliśmy do miejsca, przez które przejechały cztery samochody, pod moim eksplodowała mina. Alex zbyt dużo nie pamięta. Jechali z prędkością 50 kilometrów na godzinę. Kiedy najechali na minę, wóz się podniósł, przez chwilę jeszcze się toczył i opadł. W Somalii upały. W kabinie jeszcze większe. Jeden z żołnierzy zamiast w środku, siedział na zewnątrz. Wraz z wybuchem mężczyzna podskoczył w górę, spadł na dach, stoczył się na dół po szybie i na szczęście nie wpadł pod opadający opancerzony wóz. - Wielu legionistów tak robiło. Było upalnie, więc wychodzili na zewnątrz podczas jazdy, chociaż regulamin tego zabraniał. Pamiętam tylko, że po wybuchu wyszedłem górą z samochodu, podszedłem do tego mężczyzny i pierwszy raz z całej siły pięścią uderzyłem mężczyznę w twarz, mówiąc, że nie powinien siedzieć na zewnątrz podczas jazdy. Tylko tyle z tego pamiętam. Potem zemdlałem i obudziłem się tydzień później. Po tygodniu Alex dowiaduje się od dowódcy, że zostanie odesłany do Francji. Nie zgadza się. Mówi, że w takim razie ucieknie ze szpitala. Zostaje więc w Somalii. Jeszcze przez dwa tygodnie jest na rehabilitacji, a potem otrzymuje nowy samochód i wraca do służby. - Dalej rozbrajaliśmy miny, pomagaliśmy również w okolicznych wioskach lekarzom i pielęgniarkom. To była bardziej humanitarna akcja. Alex dobrze pamięta jeszcze jedno wydarzenie, które miało miejsce w afrykańskim kraju. - Zdarzało się, że strzelano do konwoju, w którym jechaliśmy. Pamiętam taki dzień, kiedy ostrzelano całą naszą kolumnę samochodów. To chyba zdarzyło się tylko raz. Dowódca wydał rozkaz, żeby odpowiedzieć na atak. Nie wiedzieliśmy kto strzela, ale kiedy oficer wydaje rozkaz, to żołnierz musi go wykonać. Po naszej odpowiedzi trzeba było sprawdzić czy nie ma rannych lub zabitych. Na miejscu znaleziono tylko ranne, skaleczone kobiety i dzieci. Łącznie pięć osób. Na pewno to nie kobiety i dzieci wtedy do nas strzelały. Nie było wiadomo kto. Zabraliśmy ich ze sobą do obozu i tam zajęli się nimi lekarze. Na szczęście nie było zabitych. Oficer po tym wydarzeniu sporządził raport. Dlaczego strzelał, dlaczego wydał taki rozkaz, kto został pokrzywdzony. Jego przełożeni uznali, że rozkaz, który dowódca wydał był bezzasadny. Konwój nie był zagrożony. Użycie ciężkiej amunicji również nie było spowodowane żadnymi racjonalnymi przesłankami. Oficer poniósł za swoją decyzję konsekwencje. Przestał dowodzić. Alex przyznaje, że wśród legionistów są osoby, dla których tego rodzaju akcje nie robią wrażenia. Trzeba strzelać, to się strzela. Czy ktoś zginie, czy przeżyje, winny czy niewinny - jest im to obojętne. Są też i tacy, którzy każdą taką sytuację przerabiają w sobie na wiele sposobów. I uczą się żyć z tym, co widzieli. Kiedy odpowiada się ostrzałem, ale nie widzi się konsekwencji, to prawdę mówiąc problem z głowy. Gorzej, kiedy żołnierz zobaczy na własne oczy skutki tego, co zrobił. Najgorszym widokiem jest martwe dziecko. Kolejna misja przypada na koniec 1994 roku. Alex wraz z jednostką wyjeżdża do Sarajewa, które było oblegane od kwietnia 1992 roku do lutego 1996 roku, a samo oblężenie uznawane jest za najdłuższe i najbardziej krwawe w historii Europy po II wojnie światowej. - Podobnie jak w Somalii zlecono nam dwa zadania. Pomagać cywilom i rozbrajać miny. Żadnego angażowania się w działania zbrojne. Działaliśmy w ramach Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jeżeli już był rozkaz, żeby strzelać, to odbywało się to zgodnie z procedurami. Ale raczej rzadko. Miny rozbrajaliśmy dookoła lotniska w Sarajewie. Tam było dużo pracy. Z przodu lotniska stały bloki. Przestrzeń między budynkami była zaminowana. Wszystko: ścieżki, tereny rekreacyjne, dosłownie wszystko. Czasami zdarzało się, że pojawiały się w niektórych miejscach ślady osób, które przechodziły między budynkami. Prawdopodobnie wiedziały, gdzie nie ma min. Dorosłe osoby tam nie chodziły. Chyba, że posiadały wiedzę o bezpiecznych przejściach. Ale już dzieci nie dało się upilnować. Grały gdzieś nieopodal w piłkę, ktoś mocniej kopnął, piłka znalazła się na zaminowanym terenie i dzieci tam szły. Po piłkę lub po prostu po coś innego. - Zdarzało się, że dostawaliśmy rozkaz, aby martwe dzieci z tych placów przenieść w bezpieczne miejsce. Posiadaliśmy odpowiednie wyposażenie, żeby móc dostać się na zaminowane pole. Przenosiliśmy dzieci na rękach z pourywanymi rękami lub nogami. To było okropne. Zapewniam, że nikt nie chciałby tego przeżyć. Martwe dziecko na rękach. Tego nie da się opisać. Powie ktoś, trzeba było tam nie iść. Może tak powiedzieć. Zdarzało się, że czasami i pięć, sześć razy wracaliśmy po dzieci, które wpadły na minę. Legioniści zajmowali się również zbiorowymi mogiłami pomordowanych ludzi. - Nigdy w tym nie brałem udziału osobiście. Zajmowała się takimi miejscami osobna jednostka. Pamiętam jak raz zakończyli pracę przy takiej zbiorowej mogile. Dowództwo wysłało ich na tydzień do Split, gdzie było dużo spokojniej, żeby psychicznie wypoczęli, ale tego co widzieli, nie da się zapomnieć. To powraca cały czas. Do dzisiaj tak jest. Że wracają obrazy, które bez przerwy i z taką samą intensywnością bolą. Jeszcze kilka lat temu Alex o tych wydarzeniach nikomu nie opowiadał. Bał się. Wolał to trzymać w sobie, ale jak mówi, kiedy człowiek jest zamknięty, to jest jeszcze gorzej. Od jakiegoś czasu czuje, że o niektórych wydarzeniach powinien opowiedzieć. I tak też robi. Szczególnie w gronie najbliższej rodziny. Ale jednocześnie zaznacza, że to, co było najbardziej wstrząsające zostawia tylko dla siebie. CDN http://zw.pl/ze-wschowy-w-daleki-swiat-w-drodze-do-lille/ - część I
REKLAMA
POLECAMY
REKLAMA

Komentarze (4)

avatar

avatar
~kk
17.07.2015 11:57

szacun

avatar
~Tyle w temacie:
17.07.2015 13:20

http://biurose.sejm.gov.pl/teksty_pdf_03/i-992.pdf

avatar
~Adaś
20.07.2015 12:48

Wiem że prawo nie pozwala, wiem że Olku możesz być w Polsce ukarany. Ale ja zwróciłem uwagę na lata w jakich wyjechałeś, z jakiej pobudki , co kierowała tobą , co przeżyłeś i ile za to "zapłaciłeś" . Ja nie będę Ciebie wybielał, ja musiałem w bruk cholewą tłuc. Legia nie jest łatwym "chlebem" , a to co dzisiaj masz jest strachem i potem oblane, to się tylko czyta z gębą otwartą ale w tą gębę można było często dostać. Ponieważ znam ten trud, znam wagę i siłę pałki szturmowej, nie wiem jak mina wybucha z autopsji a widziałem foto jej skutków, myślę że masz dzisiaj bagaż co najmniej 60 latka na plecach. Tym bardziej że Twoje przeżycia były z wojny o charakterze i sile bitego tatuażu na psychice, to jak wypalenie gwiazdy żarem na skórze. To się "dobrze" czyta, ale w realu to jest piekło. U mnie masz ułaskawienie.

avatar
~Robcnn
23.06.2023 03:43

Novost

Opisz szczegółowo, co jest niewłaściwe w komentarzu, który chcesz zgłosić do moderacji

Czy wiesz, że blokując reklamy blokujesz rozwój portalu zw.pl? Dzięki reklamom jesteśmy w stanie informować Cię o wszystkim, co dzieje się w naszym regionie. Dlatego prosimy - wyłącz AdBlock na zw.pl