Oddział pod dowództwem przedwojennego nauczyciela z Radomierza, podporucznika Józefa Wróblewskiego, planował prawdopodobnie na 11 stycznia 1919 r. podejście Zbarzewa, gdzie dzień wcześniej zdobyto niemiecki samochód i spodziewano się kontry. Wczesnym rankiem grupa powstańców z regionu Włoszakowic rozpoczęła patrolowanie terenu w celu określenia pozycji nieprzyjaciela. Dziesięcioosobowy patrol ok. godz. 10 rano, idąc w kierunku Zbarzewa, przypuszczalnie zabłądził z powodu bardzo gęstej mgły, wszedł na szosę tuż przed Zbarzewem i naszedł na zasadzkę – ciężki karabin maszynowy i ok. 100 niemieckich żołnierzy. W wyniku ostrzału co najmniej jeden z żołnierzy zginął na miejscu, dwóch powstańców zostało zaś rannych. Pozostali próbowali zabrać kolegów i pod ostrzałem ręcznych karabinów wycofywali się, jednak w wyniku ogromnej przewagi Niemcy schwytali pięciu z nich. Czwórce udało się uciec i zniknąć w gąszczu lasu.
Słysząc strzały i nie mogąc doczekać się powrotu patrolu, w kierunku Zbarzewa pośpiesznie udał się kolejny, tym razem niewielki patrol (prawdopodobnie tylko trzy osoby), który miał rozpoznać, co się stało. Niestety również on wpadł w zasadzkę. W wyniku ataku powstańcy padli na ziemię, aby ratować życie. Tam też „dopadli” ich Niemcy, zarazem wojskowi, jak i cywile. Jeden z uczestników (Ludwik Świętek) wspominał: Nie sposób wyliczyć liczby otrzymanych uderzeń kolbami i kopnięć butami. Głośno krzyczeli „Polskie świnie, przez cztery lata walczyliśmy razem, a teraz jesteście przeciw nam i to w niemieckich mundurach”. Najgorsi byli cywile ze Zbarzewa. Ci najbardziej nas bili i przezywali. Znaliśmy ich, widzieliśmy ich niejednokrotnie. Pod ciosami padł kolega Kamieniarz. Dostałem kolbą w kark, padłem jak nieżywy. Po pewnym czasie, gdy dostałem kopnięcie w brzuch, pomyślałem, że muszę wstać, bo mnie zatratują. Resztą sił podniosłem się i powlekłem się za kolegami pod pierwszy dom Zbarzewa. Cywile zbarzewscy krzyczeli „Utopić ich w gnojowniku!”. Przed tym obronili nas jednak niemieccy oficerowie. Pokazywali nam zdjęcia kolegów z pierwszego patrolu, które wyciągnęli z ich kieszeni. Szydzili z nas i oświadczyli, że niedługo spotka nas ich los. Kazali nam kopać grób na 9 osób.
W tym czasie czwórka z pierwszego patrolu dostała się do dowództwa i głównych sił (niespełna 100 powstańców) rozlokowanych w pobliskiej leśniczówce w Krzyżowcu. Tam też podjęto decyzję o przeprowadzeniu ataku na Zbarzewo.
Kiedy wyczerpani i przerażeni powstańcy jeszcze kopali grób dla siebie i swoich towarzyszy, rozpoczęła się brawurowa odsiecz polskiego wojska. Pilnujący jeńców wartownik kazał im wejść do domu. Jeden z trójki powstańców, który dostał wówczas wysokiej gorączki, został poczęstowany przez gospodynię (nie wiadomo Polkę czy Niemkę) gorącą kawą. Kiedy okazało się, że niemieckie siły wycofały się, dwóch polskich żołnierzy rozbroiło niemieckiego wartownika. Ich radość nie trwała jednak długo: Opodal na rowie zauważyliśmy zmasakrowane ciała 6 powstańców z poprzedniej patrolki. Widok był straszny. Głowy mieli rozbite, nogi połamane. Najstraszniej wyglądali bracia Zającowie. Porucznik Wróblewski nakazał wycofać się. Ciała na wozach zawieźliśmy do Włoszakowic. Byłem tak rozbity, że ledwo żyłem (L. Świętek). Inny uczestnik wydarzeń, Hipolit Machoy, wspominał: Przed oczami naszymi podstawił się straszny widok. Zabity patrol nasz obdarty był z wierzchniej odzieży, ciała ich były zmasakrowane, głowy porozbijane – prawie nie do poznania.
Rannych opatrzył w leśniczówce niemiecki lekarz Scheinrok i pani Apolonia Prałat – trzydziestoletnia wdowa, sanitariuszka i lokalna bohaterka, która kilka dni wcześniej przemycała broń dla powstańców. Polegli i zamordowani pochowani zostali m.in. we Włoszakowicach i w Przemęcie. Pogrzeby te stały się okazją do patriotycznych manifestacji. Podczas pogrzebu jednego z młodych mężczyzn poległych w tym tragicznym dniu – Walentego Jęśka na przemęckim cmentarzu ksiądz w trakcie kazania podobno przypomniał jego historię: w Wigilię Bożego Narodzenia żołnierz powrócił umęczony ze służby w niemieckim wojsku do rodzinnego domu, a niedługo później jego matka miała mu rzec: Co ty myślisz, że ja ciebie trzymać będę w domu, kiedy inni walczą za Ojczyznę? – po czym młody mieszkaniec Przemętu faktycznie zaciągnął się do polskiego wojska. Gdy odprawiający pogrzeb ksiądz starał się pocieszyć matkę powstańca, ta miała mu odpowiedzieć: Dumna jestem, że mogłam oddać Ojczyźnie, to co miałam najdroższego.
Polegli pod Zbarzewem:
Leon Wański (16/18 lat) ze Wschowy – 1. patrol
Bracia: Michał i Wiktor Zającowie (19, 20 lat) z Ujazdowa– 1. patrol
Walenty Jęsiek (24 lata) z Przemętu – 1. patrol
Jan Otto (23 lata) z Włoszakowic – 1. patrol
Stanisław Kuczmerowicz (34 lata) z Czempina– 1. patrol
Marcin Noskowiak (24 lata) z Kolniczek k. Jarocina – szturm
Piotr Vogt (30 lat) z Osowej Sieni – szturm
Jeńcy kopiący grób z 2. patrolu:
Piotr Apolinarski
Czesław Kamieniarz
Ludwik Świętek
Bartosz Tietz
Muzeum Ziemi Wschowskiej
Fotografia: http://