TworzymyGłos Regionu

reklama

Kobieta powinna mieć prawo wyboru - rozmowa z Martą Małkus

Piątek, 08 marca 2013 o 14:20, autor: 0
Kobieta powinna mieć prawo wyboru - rozmowa z Martą Małkus

Marta Małkus jest historykiem sztuki, pracownikiem Muzeum Ziemi Wschowskiej i prezeską Stowarzyszenia Czas  A.R.T. Jest kobietą aktywną zawodowo, ale do pracy wróciła gdy jej córki i syn podrosły i zaczęły chodzić do szkoły.  Michał Józefiak: Gdy się umawialiśmy na wywiad mówiła Pani, że nie obchodzi Dnia Kobiet z czego to wynika? Marta Małkus: Myślę, że dzieje się tak, bo pamiętam jak wyglądało to święto w przeszłości. Okazje do świętowania mieli tak naprawdę panowie. Panie otrzymywały kwiatka i na przykład trudno dostępne w tamtym czasie rajstopy. To głównie jednak mężczyźni świętowali i to oni wracali chwiejnym krokiem do domu. Poza tym marzec jest miesiącem, w którym obchodzimy w domu wiele rodzinnych świąt. Mam swoje urodziny, w tym miesiącu urodziła nam się też córka, a dzień przed Dniem Kobiet, imieniny ma mój mąż. Tak więc okazji do świętowania nie brakuje. Ale mąż pamięta o Pani tego dnia? Nie. Jesteśmy tak umówieni od lat, że nie obchodzimy 8 marca. Brat przypomina mi o Dniu Kobiet. Zawsze zadzwoni lub przysyła kartkę. Dzień Kobiet od lat wykorzystywany jest przez feministki do promocji ich postulatów. Czuje Pani sympatię do tego ruchu? Wydaję mi się, że każda kobieta ma prawo do samorealizacji. Powtarzam w żartach mojemu mężowi, że nie po to kształcimy nasze córki, żeby zostały tylko gospodyniami domowymi. Kobiety powinny się też wspierać i pomagać sobie nawzajem. I tak zawsze między nami było, choć przybierało to różne formy. Kiedyś panie spotykały się np. przy darciu pierza, dziś to wygląda zupełnie inaczej. Natomiast nie identyfikuję się z politycznym ruchem feministycznym.  Czyli kobieta powinna zajmować się domem, czy realizować się zawodowo? Na pewno powinna mieć prawo wyboru. Nie umiem w tej kwestii generalizować. Każda kobieta to osobny przypadek. Ja  zdecydowałam się zostać w domu z trójką dzieci. Obawiałam się, że moje dzieci będą często chorować, bo i ja byłam chorowitym dzieckiem. To się zresztą potwierdziło. Wolałam więc być z nimi, kiedy tego najbardziej potrzebowały. Zresztą jestem tutaj tradycjonalistką i widziałam w tym pewną konsekwencję i odpowiedzialność. Jeśli już decyduję się na dzieci, to muszę się im w jakimś stopniu poświęcić. Po latach udało mi się wrócić do życia zawodowego. Rozumiem natomiast kobiety, które podejmują inne decyzje, właśnie z obawy przed tym, że do kariery zawodowej już nigdy nie wrócą. W Pani domu obowiązki są sprawiedliwie dzielone? Nie. To chyba konsekwencja tego, że przed laty zdecydowałam się zostać w domu. Dziś większość prac domowych wykonuję sama. Ale też mój mąż bierze na siebie większość odpowiedzialności finansowej. Niestety humaniści nie są w naszym kraju na tyle doceniani, by mogli z zarobionych pieniędzy utrzymać rodzinę. Skłamałabym jednak gdybym powiedziała, że mąż w ogóle mi nie pomaga. Pracuję w niedziele i wtedy to on przygotowuje obiad. Ma też inne obowiązki w domu. To jest zresztą proces otwarty. Cały czas coś uzgadniamy wspólnie i dzielimy się rolami tak, żeby wszystkim było wygodnie. Wpierają nas także dzieci. Mam tylko wrażenie, że nie wszystko działa gdy mnie nie ma w domu. Wszyscy się starają jak jestem i przypominam kto co ma zrobić. Pod moją nieobecność trochę się to rozluźnia.  Przyjaciółka śmieje się z tego mówiąc: „Jesteśmy nie do zastąpienia”. Zawsze chciała Pani zostać historykiem sztuki? Zawsze chciałam zajmować się przeszłością. Na początku była to fascynacja archeologią, głównie starożytną. Zaczytywałam się w książkach na ten temat. Chciałam wiedzieć jak ludzie żyli w przeszłości. Ciekawiły mnie też ślady jakie po sobie zostawiali. Rozważałam też studiowanie wzornictwa przemysłowego, ale nie byłam przygotowana do wykonywania rysunków. Co ciekawe po latach moja córka poszła w tym kierunku. Moja mama radziła mi żebym zdecydowała się na prawo. Tym bardziej, że na historię sztuki musiałam zdać właściwie takie same egzaminy. Ja jednak zdecydowałam inaczej. Czy w czasie gdy poświęciła się Pani rodzinie miała Pani czas na historię sztuki?  Nie. Jedyne lektury jakie wtedy czytałam, dotyczyły wychowania dzieci, psychologii i duchowości. W tym kierunku się dokształcałam. Miałam tylko krótki epizod w Panoramie Leszczyńskiej, dla której pisałam artykuły o lokalnej historii. Łatwo było po wielu latach od zakończenia studiów zająć się pracą zawodową? Najtrudniej było podjąć decyzję. Jak już zdecydowałam, że idę do pracy wcale nie było jasne, że będę robić to do czego zdobyłam wykształcenie. Jeszcze przed urodzeniem dwójki najmłodszych dzieci, przez 9 miesięcy pracowałam w firmie odzieżowej Grand Styl i sprawdziłam się jako sprzedawca. Zajmowałam się tam też marketingiem i targami mody więc miałam też inne możliwości, które na pewno dawały lepsze perspektywy finansowe. Zdecydowałam jednak, że będę wykonywać swój zawód. Miałam wrażenie, że ze względu na bogate dzieje naszego miasta, historyk sztuki jest we Wschowie bardzo potrzebny. Żeby lepiej się przygotować skończyłam studia podyplomowe na kierunku muzealniczym w Warszawie. Raz na miesiąc wyjeżdżałam wtedy na 3 dni i moja rodzina musiała po raz pierwszy radzić sobie beze mnie. Oprócz pracy w dziale lapidarium Muzeum Ziemi Wschowskiej, prowadzi Pani działalność społeczną w zakresie edukacji historycznej. To taka naturalna kolejność? Chce pani w ten sposób spopularyzować wyniki swoich badań? Można powiedzieć, że ta praca wynikła z potrzeby jaka istniała w naszym mieście. Pierwsza konferencja jaką organizowałam dotyczyła Rafała Gurowskiego. Ze Stowarzyszeniem Turystycznym Ziemi Wschowskiej, skontaktowała się Magdalena Stopa - historyk sztuki, który zajmuje się XVIII-wiecznym sposobem na zbawienie według Gurowskiego. Krzysztof Lutowski skontaktował się ze mną i tak doszło do spotkania, podczas którego Magda zaproponowała, żebyśmy taki jednodniowy cykl wykładów zorganizowali. Konferencja trwała 2 dni i zakończyła się pełnym sukcesem. To pokazało, że taka działalność jest we Wschowie bardzo potrzebna. Dlatego postanowiłam ją kontynuować. Każda konferencja kończy się wydaniem książki. Dla dalszej działalności założyła Pani swoje stowarzyszenie. Tak. To bardzo ułatwiło prace i pozyskiwanie funduszy. Są sytuacje kiedy Stowarzyszenie może starać się o dotację  na wykonanie tylko jednego zadania. Stowarzyszenie Kultury Ziemi Wschowskiej mocno stawia na orkiestrę dętą i mażoretki. My pozyskaliśmy środki na pracę naukową. Pojawili się też ludzie, którzy bardzo chcieli działać, ale w określonym kierunku i we własnej organizacji. Dlatego zdecydowaliśmy się powołać Stowarzyszenie Czas A.R.T. W naukowym klimacie konferencji nie każdy dobrze się czuje. Czas A. R.T. podjęło więc też działania, które mają zachęcić do poznawania historii miasta szerszą grupę wschowian. Mieszkańcy mogli dzięki Stowarzyszeniu zwiedzać dawny kościół Żłóbka Chrystusa, czy brać udział w grze miejskiej, przybliżającej wydarzenia z przeszłości. Staramy się działać dwutorowo. Musimy prowadzić badania naukowe, bo dzięki nim poznajemy prawdę. Ale musimy też tę prawdę popularyzować. Tym w naszym Stowarzyszeniu zajmuje się Anna Kochman. Możemy poznać plany Stowarzyszenia Czas A. R.T.? Czy raczej szykujecie jakąś niespodziankę? Pracujemy intensywnie. Efekty pokażemy w drugiej połowie tego roku. Przygotowujemy bowiem wystawę planszową pokazującą dzieje parafii luterańskiej na tle historii sztuki całej Wschowy. Będzie się można dowiedzieć dużo o symbolach naszego miasta, nazwie, herbie, pieczęciach. O tym jak wyglądała Wschowa przed reformacją. Jak przebiegała reformacja. Będzie też można poznać katolickie dziedzictwo naszego miasta, a jedna plansza będzie poświęcona ludności żydowskiej. Centralnym punktem wystawy będzie postać Waleriusza Herbergera i kościół Żłóbka Chrystusa. Chcemy żeby ta postać i to miejsce jednoznacznie kojarzyły się ze Wschową i zajmowały należne im miejsce w polskiej kulturze. Wystawa będzie w języku polskim i niemieckim.  Równolegle trwają prace redakcyjne nad nową książką z artykułami o kulturze radości, przygotowania do tegorocznej konferencji naukowej. Jesteśmy w ścisłym kontakcie z naszym partnerem  panią Magdaleną Oxfort- pełnomocnikiem Rządu ds. Mediów i Kultury RFN. Niespodzianki także szykujemy.  Pani jest rodowitą wschowianką? Urodziłam się i wychowałam we Wschowie. Moja mama pochodziła z Włoszakowic, a tata z Kresów Wschodnich, okolic Lwowa. Stanowię więc charakterystyczne dla Wschowy połączenie genów wielkopolskich i kresowych. Można więc powiedzieć, że praca jaką Pani wykonuje jest wynikiem fascynacji rodzinnym miastem?   To się pojawiło już w dzieciństwie i zaraziła mnie mama, która później chciała wybrać dla mnie bardziej racjonalny kierunek studiów. Pamiętam, że pisała prace magisterską na temat nazw miejscowości na ziemi wschowskiej i miejsc w terenie. W domu zawsze było dużo książek i ja po nie sięgałam, m.in. po „Sztukę cenniejszą niż złoto” Jana Białostockiego. To klasyka polskiej historii sztuki. Wschowa z zachowaną architekturą jest pięknym miastem, inspirującym. Prowadząc badania utwierdzam się w przekonaniu, że w sztuce Wschowy zapisane zostały wyjątkowe manifesty wyznania luterańskiego i katolickiego. Oglądając polichromie w kościele klasztornym czy farnym lub odczytując emblematy na starym cmentarzu luterańskim spotykamy się z „zapisanym” mistycyzmem. Odnoszę wrażenie, że polska historia miasta jest mało znana i niedoceniana. Nie zgadzam się. Wschowa była miastem na zachodnich kresach Królestwa Polskiego na pograniczu śląsko-wielkopolskim, które kulturalnie mocno ciążyło ku Śląskowi. Trzeba zrozumieć, że to były inne czasy. Polskością Wschowy jest również parafia luterańska, kościół Żłóbka Chrystusa, pisma Herbegera pisane po niemiecku czy pochówek szlachcianki Zofii Radomickiej w kościele mieszczańskim, w którym kazania były po niemiecku. Ówcześni wschowianie byli przekonani, że zwycięstwo pod Chocimiem  w 1621 r. było możliwe dzięki intensywnym modlitwom pastora Herbeergera i zgromadzonym wiernym w Żłóbku Chrystusa. To wszystko świadczy o polskości, bo takie było w tamtym czasie Królestwo Polskie, wielonarodowe i wielowyznaniowe. A historyczna ziemia wschowska jest takim wyjątkowym obszarem dawnego Królestwa Polskiego, gdzie uciekinierzy religijni, praktycznie z całej Europy, znajdowali schronienie i bezpieczny „drugi dom”. Później Niemcy byli jednak zaborcą i doprowadzili do upadku tego Królestwa. Ale czynniki narodowe zaczęły odgrywać role znacznie później, w XIX wieku. Przyznam szczerze, że ja nie prowadzę badań dotyczących tego okresu. Powstaniem Wielkopolskim, o którym Pan ostatnio pisał zajmowała się natomiast pani Barbara Ratajewska, przy okazji  rocznicy tego wydarzenia. Po 1945 roku mocno akcentowano najstarsze dzieje naszego miasta, czasy Kazimierza Wielkiego, zupełnie pomijając późniejszą spuściznę związaną m.in. z parafią luterańska. Postanowiłam więc zająć się tym wycinkiem dziejów. Na pewno potrzebne są badania na temat życia we Wschowie i działalności Polaków w XIX wieku w czasach Kulturkampfu, czy w późniejszym okresie. Ale nie jest to zadanie dla historyka sztuki.        
REKLAMA
POLECAMY
REKLAMA

Komentarze (0)

avatar

Do tej wiadomości nie został dodany żaden komentarz
Opisz szczegółowo, co jest niewłaściwe w komentarzu, który chcesz zgłosić do moderacji

Czy wiesz, że blokując reklamy blokujesz rozwój portalu zw.pl? Dzięki reklamom jesteśmy w stanie informować Cię o wszystkim, co dzieje się w naszym regionie. Dlatego prosimy - wyłącz AdBlock na zw.pl