Nie znam się również na tym, jak przygotować turniej dwójek w siatkówce, żeby uczestnicy pamiętali o zawodach przez następne lata. Ale 1 maja odkryłem staropolską prawidłowość. Otóż tak zorganizowanych wydarzeń, takich przeżyć nie trzeba szukać gdzieś daleko, w Mysłowicach lub Krakowie. Wszystko jest na miejscu i na wyciągnięcie ręki. Wystarczy nieliczna grupa ludzi o szczerym i gościnnym sercu, a reszta sama się dzieje. Bo - prawdę mówiąc - wszystko samo się dzieje, kiedy stawiamy na życzliwość i gościnność. Wtedy nawet wiatr nie przeszkadza, który 1 maja w Hetmanicach od czasu do czasu dawał się we znaki tak widzom, jak i zawodnikom.
Podaję więc przepis, bo podejrzewam, że być może jest więcej osób, które miałyby problem, żeby taki turniej na odpowiednim poziomie przygotować. Otóż przepis wygląda tak: turniej należy zorganizować w malowniczych Hetmanicach, a dokładnie na tyłach sali wiejskiej. Jest tutaj tyle miejsca, że spokojnie można zaprosić Baracka Obamę, będzie miał gdzie wylądować, a i tak miejsca starczy dla wszystkich uczestników. O smaku tego przepisu decydują sołtys Hetmanic i Rada Sołecka oraz – również koniecznie – dwóch mężczyzn, Danielów, przesympatycznych panów z Centrum Kultury i Rekreacji. Ci pierwsi zadbają o ciepłą herbatę i kawę, kiełbasę z grilla, ciasto i inne domowe wypieki. Ci drudzy poprowadzą sprawnie turniej, zapytają z troską w głosie, czy nie za zimno (bo wietrznie trochę było podczas turnieju), czy już uczestnik/widz/gość skorzystał z grilla i innych atrakcji, a na koniec nawet wypatrzą cię gdzieś w drodze do domu i zaoferują transport. Z transportu oczywiście nie korzystamy, bo wokół Hetmanic kryją się malownicze krajobrazy i warto zaplanować sobie powrót do domu leśnymi drogami.
Do tego wszystkiego ważne są przyprawy. Każdy tutaj z doświadczenia pewnie powie, że dobiera według swojego smaku, gustu, preferencji itp. Pewnie tak jest, ale jeżeli mówimy o turnieju dwójek w siatkówce, to zaręczam, że warto zawody przyprawić parami zawodników, którzy w turnieju będą walczyć o najwyższe trofea. Sam ich widok (polecam szczególnie bose stopy na plażowym piasku), ich zmagania, ich udział w systemie brazylijskim, bo w takim rozgrywano zawody, pozwala się odprężyć i o wszystkim zapomnieć. Można jeszcze dodać kurkumę i paprykę, ale nie można zapomnieć o przyjaciołach Hetmanic, czyli głośnej i zawsze dobrze zorganizowanej grupie z Lginia oraz samych mieszkańcach wsi. Na koniec, tak jak na każdym turnieju, liczy się obecność sędziego. W hetmanicach sędziego nie zabrakło. Ba, to był nie byle jaki sędzia, jak sam o sobie mówił, był to sędzia, który w maju nosi ciepłą czapkę na głowie. Tam skąd czuwał nad zawodami wiało na wszelkie możliwe sposoby. Nie narzekał, nie marudził, a jedynie od czasu do czasu robił sobie rozgrzewkę, jak przystało na sędziego z prawdziwego zdarzenia.
Jeżeli komuś to się uda, te wszystkie składniki pozbierać w jednym miejscu, to gwarantuję, że można świętować 1 maja przez cały dzień, mając poczucie dobrze spędzonego czasu. Zdaję sobie sprawę, że dla każdego uczestnika co innego było ważne. Dla zawodników - zwycięstwo w turnieju, dla organizatorów - aby wszystko było sprawnie przeprowadzone, a dla widzów głośny doping. Dla mnie liczyła się całość, te wszystkie składniki - osobowe, sportowe i przyjazna, życzliwa atmosfera, która unosiła się nad nami. Następnym razem, gdyby ktoś miał wątpliwości, gdzie spędzić 1 maja, to w ciemno trzeba wybrać Hetmanice. Gdyby jednak tego dnia, żaden turniej tam się nie odbywał, to trzeba po prostu odwołać 1 maja, bo 1 maja bez udziału Hetmanic to już nie to samo.
Rafał Klan