Felieton: Korona z głowy. Misterium zza kotary
Wtorek, 31 marca 2015 o 11:49, autor: rk 10
Nie było sceny. Nie było scenografii. Nie mieliśmy połowy rekwizytów. Czasu na przygotowanie mieliśmy niewiele. Ale był ksiądz Grzegorz, który rzeczy niemożliwe załatwia od ręki, a na cuda potrzebuje trzech dni. I była Dorota, która w swojej głowie wizję Misterium miała rozpracowaną. I była grupa dzieciaków nieświadomych jak wielkiego wydarzenia się podjęła. I byłem też ja, dzieciak uświadomiony, ale dopiero 4 lata później.
W roku 2012 zaczęliśmy Misterium. Ćwiczyliśmy na próbach odgrywanie swoich ról. Po próbach tapetowaliśmy scenografię. Rano uczyliśmy się swoich kwestii. W południe przygotowywaliśmy rekwizyty. Wieczorem odwiedzaliśmy stolarzy. W nocy planowaliśmy. Misterium pochłaniało każdą wolną chwilę i każdą naszą myśl. Było doświadczeniem wyjątkowym, które nauczyło Nas więcej niż cokolwiek innego. Nauczyło również w kwestiach stolarskich...
... - Księże wiem skąd krzyż do noszenia weźmiemy, mam wujka co las ma i stamtąd drzewo weźmiemy, a obok mnie jest zakład pogrzebowy, to pogadam z nimi, czy krzyż Nam zrobią - zaproponował kolega, który wcielił się w rolę żołnierza. Jak powiedział tak zrobił. Wspólnie ze mną i z jego wujkiem pojechaliśmy do lasu po drzewo na krzyż. Pojechaliśmy samochodem kombi, bo kolega wyliczył , że drzewo powinno się zmieścić. Na miejscu drwale zapytali się Nas jakie mają być rozmiary ściętej sosny. Ja osobiście na obróbce drewna się nie znam, nie wiedziałem ile potrzeba zapasu. Natura obdarzyła mnie innymi zdolnościami. Ale kolega żołnierz w tej dziedzinie uważał się za istnego geniusza - Spokojnie Norbert, ja znam się na obróbce drewna, trzeba wziąć co najmniej 10 cm zapasu z każdej strony. Okazało się, że ze znalezieniem tak grubego drzewa mogą być kłopoty. Wtedy po raz pierwszy zwątpiłem w geniusz kolegi. Szczęśliwie drzewo udało się znaleźć. Było naprawdę grube. Pomyślałem, że tego zapasu może być za dużo, lecz jako osoba niekompetentna nie zdradziłem swoich wątpliwości. Chwilkę później pojawił się problem - jak taki wielki kloc zmieścić do auta osobowego. Mina kolegi wskazywała na to, że również zwątpił w swój geniusz. Ostatecznie jednak zapakowaliśmy dwa wielkie kawałki sosny do auta i pojechaliśmy do stolarza. I pojawił się kolejny problem. Już po minie stolarza wiedziałem, że coś jest nie tak jak powinno być. Chłopaki, mieliście przynieść belki obrobione, z tartaku, a nie świeże drzewo z lasu. Ale w ogóle, takie coś to powinno schnąć co najmniej 2 lata - powiedział specjalista ledwo powstrzymując śmiech. I wtedy ja objawiłem swój geniusz. Dzięki wrodzonym zdolnościom, szybko, w pamięci policzyłem sobie, że drzewo wyschnąć nie zdąży. Zostały Nam przecież tylko 2 tygodnie. Lecz uratowałem sytuację wpadając na świetny pomysł.
Wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy do najbliższego tartaku. Od tego momentu ja przejąłem inicjatywę i prowadziłem rozmowy z ludźmi dobrej woli. Z szefem tartaku dogadaliśmy się, że przywieziemy mu dwa wielkie, surowe kloce i w zamian za to weźmiemy sobie odpowiednie belki. Udało się to bez większych problemów. Kiedy z belkami przyszliśmy do stolarza po raz drugi, ten przywitał Nas okrzykiem - Co żeście urodzili tym razem?!
Dwa dni później odebraliśmy krzyż. Wzięliśmy go na próbę i przy pierwszym upadku... krzyż pękł.
Na szczęście bogatsi o bagaż doświadczeń z nowym krzyżem poradziliśmy sobie szybko.
Poradziliśmy sobie z Misterium w roku 2012, 2013, 2014 i w 2015. Stworzyliśmy wspaniały kolektyw, drużynę aktywnych młodych ludzi, dla których realizacja Męki Chrystusowej stała się tradycją, elementem, bez którego ciężko wyobrazić sobie rok. Już na początku stycznia nie mogliśmy doczekać się kolejnych prób. Ponaglaliśmy księdza Łukasza i Dorotę, aby zacząć przygotowania jak najszybciej. A teraz, gdy występ odszedł do przeszłości, planujemy już wspólnego grilla.
Podczas prób i występów naprawdę dobrze się bawiliśmy. Pamiętaliśmy jednak, że jest to dzieło ewangelizacyjne. I może to właśnie świadomość o doniosłości naszych czynów dawała Nam tyle radości.
Wcielić się w rolę Zbawiciela nie jest czymś zwyczajnym. To ogromne wyzwanie artystyczne i duchowne. Połączenie sfery sacrum i profanum
Czwarty raz odgrywałem główną rolę. I ani trochę nie było we mnie rutyny. Wszystkie poprzednie występy były inne. Tegoroczne przedstawienie było jednak wyjątkowe pod każdym względem. Udało się Nam osiągnąć pierwotny cel, połączyć Misterium z Drogą Krzyżową, odegrać ostatnie chwile życia Chrystusa na dwóch scenach i na ulicach miasta. Ale przede wszystkim pierwszy raz czułem presję. Byłem jednym z najstarszych aktorów, jednym z tych, którzy grali w pierwszym Misterium. Często Nas chwalono, lecz również wiele wymagano. Czuliśmy się odpowiedzialni przed młodszymi kolegami i koleżankami za całokształt prób. Staraliśmy się dać jak najlepszy przykład. Mimo częstych dojazdów z Wrocławia udało mi się uczestniczyć w każdej próbie. Udało mi się również nie pokazać, że łapie mnie trema. Zwłaszcza po tym jak dowiedziałem się, że będziemy mieli tylko jedną próbę w terenie. Ale później przypomniałem sobie, że przecież rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki.
Kilka godzin później zaczęliśmy Misterium. Grało się lekko, bez jakiegokolwiek stresu. Wszystko Nam wychodziło. Każdy gest dawał satysfakcję. Gdy zawisłem na krzyżu zobaczyłem morze widzów. Nigdy wcześniej tylu ludzi Nas nie oglądało. Moment spełnienia. Całkowite dowartościowanie. Ogromna energia, zachwyt nad tym co udało się Nam osiągnąć. Przez chwilę nawet zapomniałem o zimnie. Bo po chwili uświadomiłem sobie, że korona cierniowa zsuwa się w dół. Niestety miałem zajęte ręce i średnią możliwość poprawy sytuacji. Ale i z tego wyzwania ostatecznie wyszedłem zwycięsko.
Później była już tylko radość, gratulacje i podziękowania. Wielu ludzi od razu po występie podeszło do Nas, aby powiedzieć kilka miłych słów. Czuliśmy się jak bohaterowie miasta. Nieustanne pochwały utwierdziły Nas w przekonaniu, że zrobiliśmy coś dobrego, ważnego dla wielu ludzi. I w tym momencie uświadomiłem sobie, że stworzyliśmy coś wielkiego.
Norbert Czechowski