Reżyserowi i jego grupie pasjonatów teatru udało się bowiem rozbudować tę nowelkę do wymiaru symboliki, dotyczącej nas wszystkich, a szczególnie NADWRAŻLIWYCH. Nie było na scenie ani małego chłopca, ani skrzypiec, ale była muzyka z zakulisowego fortepianu, z poprzecznego fletu, z małych, pobrzękujących dzwoneczków i z ludzkich głosów.
Skrzypce odezwały się przed spektaklem, kiedy to rozgadana jeszcze publiczność musiała usłyszeć solową grę Krzysztofa Sobczuka, który stał się symbolem czegoś, czego później na scenie już nie oglądaliśmy. Może był to mały hołd dla Sienkiewicza w Roku Sienkiewiczowskim?
Oglądaliśmy nierówny pojedynek nadwrażliwych ze znieczulonymi. Można odnieść wrażenie, że nadwrażliwi przegrali, bo dusza tytułowego Janka, który słyszał więcej niż inni, odchodzi w finale z tej ziemi, choć być może do jakiegoś nieba, ale po głębszej refleksji zapamiętamy ze spektaklu hołd dla nadwrażliwych, wygłoszony po mistrzowsku przez Adę Łeszyk w tekście Kazimierza Dąbrowskiego „Bądźcie pozdrowieni, nadwrażliwi”. Robi przy tym wrażenie sfora hesterów, zgromadzona wokół recytującej. To jakby wschowski świat kultury, w którym zwykle głosy bezmyślnej krytyki przeważają nad zachęcającymi pochwałami za czyjąś aktywność.
Janko w swoim jakże krótkim życiu doświadczył więcej piękna, niż ci, którzy pomogli mu z tego świata odejść. Jeśli oglądaliśmy ten spektakl jako nadwrażliwi, poczujemy się już na zawsze pocieszeni, że jest dla nas miejsce w tym życiu, ile by ono nie trwało. Poczujemy się pewniej pośród ZNIECZULONYCH, że może uda nam się choć kilku w naszym życiu „zarazić” ową nadwrażliwością, i że choć jeden ZNIECZULONY przejdzie na naszą stronę i nie będzie z nas szydził. Oddaje tę sytuację piękna symboliczna scena, w której wszyscy próbują zatrzymać odchodzącą duszę Janka, a ona po prostu odchodzi, ale najwyraźniej do czegoś lepszego.
Na czym polega trudność i zarazem geniusz aktorstwa wschowskiego? Trzeba się wystawić na widok publiczny przed ludźmi, którzy nas znają i przed którymi bywaliśmy czasami NADWRAŻLIWI, a czasami ZNIECZULENI, a teraz jednoznacznie manifestujemy przynależność do „sekty” NADWRAŻLIWYCH, mówiąc, że życie jest przede wszystkim piękne. Może zapłacimy za to pogardą hejterów, którzy będą na nas szczekać i powiedzą do nas: Ty głupi sekciarzu? A może staniemy się bohaterami naszego małego miasteczka, na których kolejne spektakle będzie oczekiwała coraz większa rzesza „zarażonych” pozytywnie. Tak potężny akcent w słowach profesora Dąbrowskiego nie może nam nie przypomnieć, że był to człowiek, który jako lekarz dał nadzieję tysiącom nadwrażliwych przez skonstruowanie słynnej terapii dezintegracji pozytywnej. Zdarzają się bowiem każdemu chwile w życiu, kiedy myślimy o sobie, że nikt nas nie rozumie i – co gorsza – nie kocha i nie potrzebuje.
Skonstruowana przez reżysera opowieść daje nadzieję, że nadwrażliwi są potrzebni, żeby nie umierały sumienia małych miasteczek. Możemy sobie też wyobrazić ogrom pracy pozascenicznej, jeżeli dała ona taki efekt: profesjonalne stroje, profesjonalne dekoracje, profesjonalne aktorstwo, profesjonalna muzyka i gra świateł. Jakim człowiekiem jest zatem ów Dolaciński, że potrafił zmontować zespół ludzi, zdolnych do takiego zaangażowania? Myślę, że taką siłę daje mu dystans do tego miasta, bo przyjechał z zewnątrz i nie zdążył się uwikłać w nasze wschowskie sprawy (zbieżność tej nazwy jest całkowicie przypadkowa). Nie zdążył zaistnieć politycznie, a jego legitymacją do działania jest po prostu SZTUKA. Mamy wielkie szanse, żeby ta, trwająca już drugi rok aktywność kulturalna, rozkwitła i zaczęła przynosić owoce w postaci kulturalnej widowni z prawdziwego zdarzenia.
Wstrzymujemy oddech w oczekiwaniu na działania decydentów kultury, którzy mogą tę działalność wesprzeć lub podciąć jej skrzydła.
I jeszcze jedno: z pewnością mamy tu do czynienia z pewnym fenomenem, kiedy patrzymy na wielopokoleniowy zespół aktorów, utworzony z pasji i potrzeb wielu oraz wiary i kompetencji jednego.
Nazwisko autora znane redakcji