By pamięć przetrwała
Wtorek, 11 września 2012 o 08:10, autor: admu 3
Adam Muszkieta: Ostatnie dni spędziła pani na Ukrainie. Z jakiego powodu?
(Artykuł opublikowano 8 marca 2012 o 12:10)
Adam Muszkieta rozmawia z prezesem Stowarzyszenia Huta Pieniacka, Małgorzatą Gośniowską-Kolą
Ten kolejny już wyjazd, był związany z rocznicą ludobójstwa, dokonanego 28 lutego 1944 roku w Hucie Pieniackiej przez ukraińskich nacjonalistów. Nasze stowarzyszenie zorganizowało wraz Konsulatem Generalnym RP obchody, upamiętniające to dramatyczne wydarzenie. Wszystko przebiegło bardzo dobrze - lepiej niż zakładaliśmy. Przybyły delegacje Senatu RP, MSZ, Rady Ochrony Pamięci i aż 5 przedstawicieli wyznań chrześcijańskich. Były delegacje samorządów, wśród których bardzo pozytywnie wyróżniała się delegacja samorządu wschowskiego (z burmistrzami K. Grabką i A. Nowickim). Byli reprezentanci stowarzyszeń kresowych z całej Polski, Solidarność z Lublina i Polacy, mieszkający na lwowskiej ziemi. Najważniejszymi gośćmi byli oczywiście ocaleni z zagłady Huty Pieniackiej – świadkowie tamtych wydarzeń. Niestety nie zawsze udaje się w spokoju i zadumie pomodlić za naszych bliskich. Od kilku lat, gdy tam jeździmy, spotykamy się z protestami i blokadami nacjonalistycznej partii Svoboda, która zakłóca uroczystości. W tym roku wyjątkowo obyło się bez takich blokad i protestów – i jest to pozytywne zaskoczenie.
Myślę, że jednym z takich powodów jest pewnego rodzaju przełamanie wśród miejscowej społeczności. Na początku spotykaliśmy się z dużą niechęcią i cały czas ona się tam pojawia, ale już nie tak silnie. Jeździmy do Huty Pieniackiej od paru lat, niektórzy pomagają nam w pracach na cmentarzu, zaczynają pojawiać się jakieś relacje. Wspieramy też jedną z rodzin ukraińskich, którą dotknęła olbrzymia tragedia bardzo poważnej choroby dziecka. Ta nasza pomoc zapewne również przyczyniła się do tego, że niechęć jest mniejsza. Ale wszystkie nasze działania nie doszłyby do skutku, gdyby nie zaangażowanie Konsulatu RP we Lwowie, którego pracownicy wykonują naprawdę dobrą pracę. To, że w tym roku było tak spokojnie, to ich zasługa, ale też - jak przypuszczam - zasługa mieszkańców wsi Żarków, którzy coraz mniej chętnie patrzą na nacjonalistów ze Svobody. Trzeba pamiętać jednak, że w tamtym rejonie mieszkają również potomkowie tych, którzy mordowali Polaków z Huty Pieniackiej i nie chcą, by się im o tym przypominało. Rodzi to konflikty. Bo nawet kiedy byli tam prezydenci Polski i Ukrainy, śp. Lech Kaczyński oraz Wiktor Juszczenko, to nawet wtedy odbyła się agresywna blokada. Do zmiany potrzebna jest wola dwóch stron, a my zabiegamy o tę prawdę, bo uważamy, że takie relacje pomogą w pojednaniu.
Tak. Te deklaracje polityczne padają od jakiegoś czasu, ale one w dalszym ciągu pozostają tylko deklaracjami. Zamordowani stali się zakładnikami polityki. Ale tak oczywiście być nie może, bo skoro mówi się o pojednaniu, to relacje muszą być oparte na prawdzie i tak jak mówi ksiądz Isakowicz-Zaleski – nie o zemstę chodzi, tylko o pamięć i prawdę – i tylko takie podejście może służyć dobru.
Najważniejszą sprawą, która tam się odbywa jest modlitwa za zmarłych. Odprawiane jest nabożeństwo ekumeniczne przez przedstawicieli kościoła rzymskokatolickiego, greckokatolickiego i prawosławnego. W tym roku przybyło 5 kapłanów. Tego dnia gromadzimy się w jednym celu - modlitwy za pomordowanych, ale i za oprawców.
Trzeba pamiętać, że nie obwiniamy narodu ukraińskiego, a morderców z Ukraińskiej Powstańczej Armii. Niestety, w zachodniej Ukrainie duże znaczenie zyskała wspomniana nacjonalistyczna partia Svoboda, która próbuje odwoływać się do ideologii nacjonalistów Bandery czy Szuchewycza. W tym roku, podczas przemówienia, przedstawiciel jednego z ukraińskich samorządów stwierdził, że zbrodni dokonali Niemcy, co nie jest prawdą. Na wszystko są przecież dokumenty, są świadkowie. Ale to demagogiczna polityka, która opiera się na kłamstwie i nienawiści. Stawianie dziś pomników banderowcom niczemu dobremu służyć nie może. Nikt w świecie naukowym poza większością ukraińskich historyków nie ma wątpliwości, że zbrodni w Hucie Pieniackiej dokonała dywizja SS Galizien, złożona także z Ukraińców i przy dużym udziale miejscowych bojówek UPA. Szacuje się, że w Hucie Pieniackiej było wtedy do 1500 osób. Huta Pieniacka, to miała być taka enklawa na przeżycie, otoczona lasami, z dala od większych miejscowości i dróg.
Tak. Moja mama urodziła się w Hucie Pieniackiej i jako jedna z niewielu osób – ocalała. Razem z grupą młodych dziewczyn udało się jej uciec z płonącej stodoły, choć chodziło im tylko o to, by nie spalić się żywcem. Mama opowiadała, jak uciekając boso przez śniegi modliły się, żeby trafiła ich kula, by tylko uniknąć śmierci w płomieniach. Na szczęście jednak udało im się przeżyć. Jak się szacuje przeżyło około 180 osób, które znalazły schronienie w wieży i piwnicach kościoła i szkoły oraz w kryjówkach we wsi. Uratował też się brat mamy, który był w AK, ale niestety po kilku dniach został zastrzelony, pełniąc wartę w zniszczonej już Hucie Pieniackiej. Nawet, gdy po masakrze uratowani zaczęli wracać, by pochować zamordowanych, Ukraińcy strzelali do nich z lasu. Moja matka powiedziała, że swojego ojca poznała po oprawkach od okularów, inni rozpoznawali najbliższych po skrawkach ubrań. Nad wsią latały stada wron, które roznosiły ludzkie zwęglone szczątki, unosił się swąd palonych ciał. To był prawdziwy skrawek piekła na Podolu.
Ludzie ocaleni z masakry jeździli do Huty Pieniackiej w latach 70-tych i 80-tych. Dorastałam, słuchając ich wspomnień. Z funduszy zebranych wśród ocalonych, postawiono najpierw drewniany krzyż w pobliżu grobów zbiorowych. Za władzy radzieckiej powstał też memoriał – i zarówno memoriał jak i krzyż zostały zbezczeszczone. Gdy pojechałam tam pierwszy raz z rodzicami, byłam wtedy jeszcze w liceum, to pamiętam poprzewracane krzyże, zniszczone tablice. Granitowy krzyż, który powstał w 2005 roku, staraniem rodzin polskich i rządu polskiego, stoi tam do dziś. Na tym pomniku widnieje blisko 600 nazwisk, bo tylko tyle zdołano ustalić. Nasze stowarzyszenie, które powstało w 2007 roku, za cel postawiło sobie uratowanie odnalezionego przedwojennego cmentarza wiejskiego, który jest jedynym materialnym śladem po dużej, tętniącej życiem Hucie Pieniackiej. I to się udało dzięki pomocy Rady Ochrony Pamięci i śp. ministra Przewoźnika. Odrestaurowaliśmy i ogrodziliśmy cmentarz. Z efektem naszych prac można zapoznać się na naszej stronie internetowej (hutapieniacka.pl). A efekt jest wspaniały.
Nie wiem jak to nazwać. Po prostu zawsze robiłam to wszystko dla mamy. Takim testamentem, który nam zostawiła, bo zmarła rok temu, były słowa jej ojca, a mojego dziadka, który żegnając się powiedział – dzieci kochane, kto z was przeżyje, zmówcie Ojcze nasz. To mój moralny obowiązek. Zaszczytem jest dla mnie, że mogę reprezentować stowarzyszenie - ludzi, którzy pochodzą z Huty Pieniackiej. Wyjeżdżamy tam wspólnie kilka razy do roku, pracujemy na cmentarzu. Jadą starsi i młodzi - ocaleni i ich rodziny. Także cała moja rodzina jest mocno zaangażowana w pielęgnowanie pamięci o naszych korzeniach. Praca w Hucie wiele mnie nauczyła - pokory i szacunku. Jest to miejsce, w którym zyskujemy właściwy pogląd na wiele spraw. To miejsce, w którym łatwiej odróżnić dobro od zła. Spotykam w Hucie niezwykłe osoby. Na lwowskiej ziemi mamy wielu przyjaciół - Polaków, którzy przez te wszystkie lata wytrwali w miłości do Polski. I tak jak moja mama, osoby te, pomimo tego, że dotknęło ich straszne zło, nigdy temu złu się nie poddały.
Nie. Nie miała w sobie pragnienia zemsty. Pytała tylko retorycznie, jak można było dokonać takiej zbrodni na Polakach, tylko dlatego, że byli Polakami. Nigdy nie mogła zrozumieć tej nienawiści. Nauczyła mnie, by pamiętać i modlić się. Zawsze ostrzegamy obecnych na uroczystościach, żeby nie wdawali się w niepotrzebne dyskusje z tymi, którzy chcieliby przerwać nasze uroczystości, bo to modlitwa jest najważniejsza. Pamiętam, takie straszne opisy mojej mamy, odwołujące się do sceny, kiedy Ukrainiec zabił jej ostatniego żyjącego jeszcze brata, bo reszta rodziny została zamordowana wcześniej, mówiła wtedy z płaczem – Boże, jak to zrobić, żeby tylko tam wrócić i chociaż przykryć mu nogi. Minęło tyle lat, a najmocniej zapamiętała ten obraz, że jej brat nie został pochowany tak, jak powinien. Staram się o tym pamiętać, by nie robić nic przeciwko komuś. I być może kiedyś miejscowi Ukraińcy zrozumieją, że nam chodzi tylko o pamięć i modlitwę. Być może kiedyś pojednanie przestanie być polityczną deklaracją a stanie się rzeczywistością.
Wiele rzeczy się udało, ale udało się to stowarzyszeniu a nie mnie. Kiedy ludzie jednoczą się wokół szlachetnego celu i zabiegają o wspólne dobro i jeśli robią to z sercem, to wiele rzeczy się udaje. Jeszcze nie tak dawno o Hucie Pieniackiej raczej nie słyszano – to była tylko taka nazwa wypowiadana przez ocalałych i ich rodziny. W tej chwili staje się symbolem mordów na Kresach. Udało nam się gościć w Hucie Pieniackiej prezydentów Polski i Ukrainy, ministrów, naukowców. Co roku przyjeżdża coraz więcej osób z Polski. Przede wszystkim są to motocykliści z Rajdu Katyńskiego, którzy co roku organizują Motocyklowy Zlot Huta Pieniacka. Przybywa tam wtedy kilkaset osób, a jeszcze parę lat temu przyjeżdżało raptem kilka.
Tak się dzieje, że zawsze odbywa się to jakimś kosztem, bo jest to właśnie praca społeczna, która wymaga wiele wysiłku i poświęceń. Czasami odbywa się to kosztem życia prywatnego, ale cała moja rodzina bardzo angażuje się w pielęgnowanie pamięci o Kresach. Chociażby moje dzieci zajmują się teraz organizacją ogólnopolskiej konferencji naukowej na temat jurysprudencji lwowskiej, która odbędzie się 30 marca na Wydziale Prawa i Administracji UAM w Poznaniu.
Myślę, że tak. Cieszę, się że Huta Pieniacka, stała się bardziej znana wśród społeczeństwa. Widać, że nasze zabiegi o to, by ta pamięć przetrwała, dają efekt – jestem szczęśliwa z tego powodu. O to właśnie prosili zamordowani, by pamięć i wiara przetrwały. I mam nadzieję, że te wartości, cały czas, żyć będą w nas.