Archeolożka
Boże Narodzenie A.D. 1604, czyli spacer do Kripplein Christi
Piątek, 23 grudnia 2011 o 12:06, autor: rk 0
W mroźny, świąteczny poranek budzą mnie z niespokojnych snów poruszane wiatrem gałęzie drzew. Nie mogąc ponownie zasnąć, zaparzam aromatyczną kawę i z kubkiem gorącego napoju w ręku siadam na parapecie. Spoglądam przez okno na zaśnieżoną i uśpioną jeszcze Wschowę. Przenoszę się myślami w czasie, do zamierzchłych wydarzeń Wigilii i świąt Bożego Narodzenia roku 1604…
24 grudnia 1604 roku, po południu, miasto spowite śniegiem, przeżywało jedyną w swoim rodzaju chwilę – oto w uroczystej procesji wschowscy ewangelicy, na czele których stał pastor Valerius Herberger, opuszczają farę i przekazują ją w ręce katolików. Tłum odświętnie ubranych ludzi, brodząc w śniegu iskrzącym od blasku trzymanych w ich dłoniach świec – symbolizujących Chrystusa, Kościół i wiarę – przemierzał ulice starego miasta kierując się na północ, ku Bramie Polskiej. Z mroku przed ich oczami wyłoniła się niepozorna budowla, w swojej bryle przypominająca zapewne dwa przylegające do siebie budynki mieszkalne. Na ręce pastora zostały złożone klucze. Za chwilę stanie się ona ich nową świątynią oraz dumą miejscowej społeczności ewangelickiej.
Historia budowy świątyni była bowiem okupiona tak ogromnym wysiłkiem, że owiana została legendą… Wschowscy ewangelicy wiedzieli już, że poprzez podjęte przez Kościół rzymskokatolicki działania kontrreformacyjne muszą opuścić farę i znaleźć sobie nowe miejsce zgromadzeń. Nowopowstała budowla, jak mówi dalej legenda, nie mogła być usytuowana ani w granicach murów miejskich, ani poza nimi, ponad to okres budowy świątyni nie mógł przekroczyć trzech miesięcy, a wieża dzwonnicy nie mogła być ani okrągła, ani kwadratowa. Wschowscy luteranie zakupili więc dwa domy wtulone między murami miejskimi i wraz z budowniczym Hansem Grantzem rozpoczęli starania, mające na celu ich adaptację na potrzeby świątyni.
Nowopowstała budowla nie tylko spełniała wszystkie wymagania, ale także stała się symbolem ludzkiej solidarności w rozwiązywaniu nawet najtrudniejszych problemów. Dzięki temu, w zimowy świąteczny poranek 25 grudnia 1604 roku, dorośli wraz z wciąż zaspanymi jeszcze dziećmi, mogli przekroczyć progi nowej świątyni, do której wiernych wzywał cichy głos dzwonu. Dźwięk dzwonu nie tylko wzywał na nabożeństwo, odpędzał także zło, obwieszczał prawdę i zapowiadał mające za chwilę się wydarzyć pomyślne zdarzenie. Nagle zegary wybiły trzecią lub piątą nad ranem… Czas na krótką chwilę zatrzymał się w miejscu. W przytłumionym blasku świec i śpiewie wiernych, Valerius Herberger rozpoczyna uroczyste nabożeństwo. Jakież imię wybrać dla świątyni, w której pierwsze nabożeństwo odbywa się w poranek Bożego Narodzenia? Pastor nie miał najmniejszych wątpliwości – podczas pierwszego kazania otrzymuje ona imię Żłóbka Chrystusa (Kripplein Christi). Imię kościoła ma charakter wyjątkowy, nie tylko na skalę kraju, ale także Europy. A od momentu nazwania świątyni Kripplein Christi, pojawił się w Wielkopolsce zwyczaj nazywania kościołów ewangelickich „kryplami”.
Obecnie kościół stanowi okazałą budowlę pokrytą jednospadowym dachem, której szczyt zdobi płaskorzeźba przedstawiająca scenę ukrzyżowania Chrystusa. Tak, jak w 1604 roku wtulony jest w międzymurze. Na przestrzeni stuleci jedynie bryła kościoła została zmieniona przez liczne pożary doświadczające miasto. Mimo to, niczym feniks z popiołów świątynia odradzała się – coraz piękniejsza i okazalsza.
Zapewne i dziś, jak w każde Boże Narodzenie, ubiorę płaszcz, czapkę, szalik (rękawiczki gdzieś zgubiłam) i udam się do zbiegu ulic Kilińskiego i ks. Rogalińskiego. Stanę przed Kripplein Christi i policzę ile ubyło witrażowych szybek w oknach… Zajrzę przez okratowane okienko do zakrystii, by nacieszyć wzrok barokowymi stiukami, a patrząc na Basztę Polską – służącą niegdyś za dzwonnicę, przypomnę sobie legendę o budowie kościoła. Pójdę także w stronę parku, podziwiając relikty średniowiecznych machikuł i jak w każde Boże Narodzenie będę sobie życzyć, by miejsce to odzyskało utraconą po 1945 roku świetność i aby każdy z nas obudził w sobie poczucie bycia spadkobiercą pozostawionego nam przez przedwojennych mieszkańców Wschowy dziedzictwa.